Fox Marta - Wielkie ciężarowki wyjeżdzają z morza,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Marta Fox
Wielkie ciężarówki
wyjeżdżają z morza
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Gówno, gówno, gówno –
pozwól, Marku, że tym swojsko brzmiącym trójdźwiękiem rozpocznę dzisiej-
szą rozmowę z Tobą. Siedzę przy maszynie od dłuższej chwili i właśnie uświa-
domiłam sobie, że tylko te słowa pętają mi się po głowie. Może to odpowiednik
dzisiejszego dnia, jego atmosfery, a może tylko mojego zniechęcenia.
ZniechÄ™-
cenie
– to dobre słowo. Tak właśnie się czuję.
Dzień obfitował w zwyczajności. Dyżur w redakcji, kilka zredagowanych in-
formacji, mnóstwo odebranych telefonów. Popołudnie miałam wolne. Było cie-
pło. Pomyślałam o spacerze, ale jakoś nie chciało mi się pójść do parku. Pokrę-
ciłam się po śródmieściu, odwiedziłam kilka księgarń. Potem hamburger zje-
dzony pod parasolem, kawa wypita na kolejnym rogu ulicy, aż wreszcie przy-
wlokłam się z powrotem do miejsca, z którego wyszłam. Pomyślałam, że przej-
dę przez tunele dworcowe i za dziesięć minut znajdę się w domu. Ale tego też
nie zrobiłam od razu. Zatrzymałam się na placu dworcowym, tym z drugiej stro-
ny miasta, w pobliżu Placu Świętego Andrzeja, tak można znów o nim mówić
albo może zawsze tak się mówiło, choć oficjalna nazwa brzmiała inaczej. Nawet
nie wiem jak. Ale był to zapewne Plac Bojowników o Wolność i Demokrację
albo jeszcze innych bojowników. Zresztą, po co Ci o tym piszę, przecież znamy
to miasto na wylot, a ten plac szczególnie. Przemierzamy go już od tylu lat, a
Tobie też jest on bliski, choć z innych powodów. No, właśnie.
Usiadłam więc na ławce, by przeczytać następny rozdział czegoś, co miałam
w torbie, ale było już za późno i za ciemno. Patrzyłam więc na przechodzących
ludzi, na podjeżdżające taksówki. Stały w długim rzędzie. Taksówkarze się nu-
dzili, nikt nie podchodził. Ludzie wychodzili z dworca i przechodzili obok, tasz-
cząc w rękach swoje bagaże. Jeszcze tak niedawno – pomyślałam – było zupeł-
nie inaczej. Nawet na taksówkę trzeba było czekać w kolejce. Jakaś grupa re-
zerwistów śpiewała. Chłopcy z chustami na ramionach, przedziwnie kolorowy-
mi, przechodzili obok. Narkoman żebrał, rumuńskie dzieci także. Podchodziły
do zamożniej wyglądających ludzi, pociągały za rękawy, żegnały się znakiem
krzyża.
Po drugiej stronie placu zaczynał się inny świat, tam bliżej poczty. Grupa
rozbawionych chłopców siedziała na ławce, paląc papierosy. Ktoś trzymał w
ręce puszkę z piwem, coca-colą albo z innym słodkawym świństwem. I nagle
coś rozjaśniło mi ten obraz: jasne spodnie, jasna marynarka, jasny kapelusz. I
ten prawie taneczny krok. Poderwałam się z ławki i chciałam podejść do Ciebie,
ale Ty zatrzymałeś się przed jakimś afiszem. I nie podeszłam. Obserwowałam
Cię ze swojego miejsca. Podejrzewałam, że bynajmniej nie afisz Clę interesuje.
Czekałeś, trzymając ręce w kieszeniach. Wyciągnąłeś paczkę papierosów. Szu-
kałeś zapalniczki. Na pewno miałeś dwie, ale szukałeś. Więc podszedł do Ciebie
ten dżinsowy mundurek z długimi włosami. Błysnął ogień. Chwila rozmowy i
już płyniecie razem. A ja stoję. Stoję. I czuję jak rośnie we mnie... no tak... co
rośnie? Złość, wściekłość, a może to, co powiedziałam na początku:
zniechęce-
nie.
Ale do czego zniechęcenie? Przecież nie do Ciebie. Do dzisiejszego dnia,
4
do siebie w nim, do tego, że takim obrazem się on dla mnie zakończył? Marku,
widzieć – to o wiele gorzej niż wiedzieć...
Nie piszę tego, by sprawić Ci przykrość. Ani by czynić wymówki, choć może
tak właśnie to brzmi. Czuję, że to mój problem, Marku. Amerykanie by zapytali
wprost:
na
czym polega Twój problem?
i zmusiliby mnie do odpowiedzenia so-
bie samej na to pytanie. Ewentualnie padłoby następne:
czy
chcesz o tym poroz-
mawiać?
Ja tego pytania nie stawiam, bo przecież wiadomo, że nasze listy służą
poznawaniu siebie i rozumieniu. Ja muszę sobie odpowiedzieć wprost, na czym
polega mój problem. Dlaczego mnie coś boli, skoro boleć nie powinno? Dlacze-
go Ci o tym mówię i zakłócam Twój spokój, skoro i tak wiem, że chciałabym
dla Ciebie wszystkiego, co najlepsze? Dlaczego to, co najlepsze dla Ciebie, nie
jest najlepsze dla mnie? Jak sobie mam z tym poradzić? Jak się zachowywać, by
Ciebie nie ranić, by siebie nie ranić i by to wszystko, co stało się naszym udzia-
łem, miało ręce i nogi, i sens i barwę?
Wróciłam do domu. Po drodze zjadłam jeszcze jednego hamburgera. Teraz
czuję go w żołądku, gniecie mnie. Jestem zła na siebie, że żarłam, choć nie po-
winnam. W lodówce czekały na mnie pierogi. Mama mi przyniosła rano. Pa-
miętałam o nich, ale musiałam coś zrobić, by wcześniej zapchać swoje
zniechÄ™-
cenie
i tÄ™
wściekłość,
bo ona też we mnie była. Zerkam przez swoje okno do
Twojego. Ciemno. Jeszcze nie wróciłeś. Gdzie się pętasz? A może jesteście w
tym ciemnym mieszkaniu? Niepotrzebnie dociekam. Jutro wszystko wyczytam
w Twoich oczach albo w smutnym uśmiechu. Co mam teraz zrobić, aby się
uspokoić, przestać myśleć o Tobie, o Was, aby wyrzucić z siebie tę irracjonalną
zazdrość, której się wstydzę? Przecież potrafię być rozsądna, nieraz już dawa-
łam sobie dowody takiego stanu. Sam chwaliłeś mnie za moją rozwagę. A teraz
rozgościła się we mnie mała dziewczynka, kapryśna i taka, której nie lubię.
Dobrze. Dosyć marudzenia. Muszę myśleć pozytywnie. Zasługuję przecież na
dobro, które jest wokół mnie, więc powinnam je dostrzec. Co będzie teraz dla
mnie dobre? Najpierw kąpiel w bardzo ciepłej wodzie. Lubię ciepłą wodę.
Zmywa to, czego chcę się pozbyć. To takie magiczne myślenie, ale czasami
skutkuje. Dużo piany, ostra gąbka. Potem głośna muzyka przez słuchawki. Jesz-
cze pomyślę, co to by miało być tym razem. A potem już tylko spać. Spać, spać
– nic więcej... Któż bowiem zechciałby znosić drwiny i chłosty epoki, ból
wzgardzonej miłości, bezczelność urzędów, łamanie prawa i upokorzenia, któ-
rych miernota nie szczędzi zasługom, jeśli sam mógłby zamknąć ów rachunek
kawałkiem... No, nie! Ależ w patetyczny styl wpadłam i zgodnie z nim cytat so-
bie przypomniałam! Widać nie jest ze mną jeszcze tak najgorzej, skoro myślę
literaturą. Marku drogi, obyś śnił czyste morze. I plażę.
Monika
Marku,
drogi mój, patrzymy na siebie okno w okno. Tylko wąska uliczka rozdziela na-
sze domy. Nie tak znów często u siebie bywamy. To dobrze. Żyjemy swoim ży-
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]