Fryderyk Nietzsche - Wiedza radosna(1), Nietzsche
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiedza radosna
Przedmowa do wydania drugiego
Tłumaczenie:
Leopold Staff
1.
KsiąŜce tej potrzeba moŜe nie tylko jednej przedmowy; a w końcu zostałaby zawsze jeszcze
wątpliwość, czy przedmowy mogą tę ksiąŜkę, jako przygodę przeŜytą, uprzystępnić komuś,
kto nic podobnego nie przeŜył. Zdaje się ona pisana w mowie powiewu odwilŜy: jest w niej
swawola, niepokój, przekora, pogoda kwietniowa, tak Ŝe ustawicznie przypomina się zarówno
sąsiedztwo z zimą, jak zwycięstwo nad zimą, które nadchodzi, nadejść musi, lub juŜ moŜe
nadeszło... Wdzięczność wytryska ustawicznie, jak gdyby stało się właśnie to, czego człowiek
najmniej oczekiwał, wdzięczność ozdrowieńca – bo ozdrowienie było tym, czego się najmniej
oczekiwało. "Wiedza radosna" to znaczy saturnalie ducha, który opierał się cierpliwie
straszliwemu, długiemu uciskowi – cierpliwie, surowo, zimno, nie poddając się, lecz i bez
nadziei – i którego teraz opada nagle nadzieja zdrowia, upojność ozdrowienia. CóŜ za dziw,
Ŝe przy tym wiele nierozsądku i szaleństwa na jaw wychodzi, wiele swawolnej tkliwości,
trwonionej nawet na problematy, które mają sierść kolczatą i nie wydają się, jakby chciały, by
je pieścić i wabić. Cała ta ksiąŜka nie jest właśnie niczym innym, jeno wesołością po długim
niedostatku i niemocy, radowaniem się z powracających sił, z budzącej się na nowo wiary w
jutro i pojutrze, z nagłego poczucia i przeczucia przyszłości, bliskich przygód, mórz znowu
otwartych, znów dozwolonych, znów wiarą darzonych celów. CóŜ bo nie leŜało teraz poza
mną! Ten szmat pustyni, wyczerpania, niewiary, zlodowacenia pośród młodości, ta starczość
nie na swoim miejscu, ta tyrania bólu, prześcignięta jeszcze przez tyranię dumy, która
odrzucała wnioskowania bólu – a wnioskowania są pocieszeniami – to radykalne
osamotnienie, jako konieczna obrona przeciw pogardzie dla ludzi, która chorobliwie
jasnowidząca się stała, to zupełne ograniczenie się do tego, co w poznaniu gorzkie, cierpkie,
ból sprawiające, jak to je zalecał wstręt, wyrosły stopniowo z nieostroŜnej diety duchowej i
rozpieszczenia smaku – zwą je romantyką – och, któŜ by to wszystko mógł odczuć ze mną!
Kto by to jednak mógł, wybaczy mi na pewno więcej jeszcze niŜ nieco szaleństwa, pustoty,
"wiedzy radosnej" – na przykład tę garść pieśni, które ksiąŜce tym razem przydano – pieśni,
w których poeta w sposó trudny do wybaczenia z wszystkich poetów Ŝarty sobie stroi. – Ach,
bo nie tylko na poetach i ich pięknych "uczuciach lirycznych" musi ten zmartwychwstaniec
złość wywrzeć swoją: któŜ wie, jakiej szuka sobie ofiary, co za potworność parodii wkrótce
nęcić go będzie? "
Incipit
tragoedia
" – napisano przy końcu tej niebezpiecznie beztroskliwej
ksiąŜki: miejcie się na baczności! Zapowiada się coś hultajsko złego i złośliwego:
incipit
parodia
, nie ma wątpliwości...
2.
– Lecz dajmy pokój panu Nietzschemu: cóŜ nas obchodzi, Ŝe pan Nietzsche wrócił do
zdrowia? Psycholog zna niewiele tak pociągających zagadnień jak stosunek zdrowia do
filozofii, a w razie gdy sam zachoruje, całą swą naukową ciekawość wnosi w swoją chorobę.
Posiada się bowiem, ma się rozumieć, jeśli się jest osobą, koniecznie i filozofię swej osoby:
jednak istnieje tu waŜna róŜnica. W jednym filozofują jego braki, w innym bogactwa jego i
1
siły. Pierwszemu jest filozofia jego potrzebna, czy to jako podpora, uspokojenie, lekarstwo,
wyzwolenie, podniesienie, zobojętnienie na samego siebie; u drugiego jest ona pięknym jeno
zbytkiem, w najlepszym razie rozkoszą tryumfującej wdzięczności, która w końcu jeszcze
siebie wielkimi głoskami kosmicznymi na niebie pojęć wypisać musi. W innym jednak,
zwyklejszym wypadku, gdy filozofię uprawiają braki, jak u wszystkich chorych myślicieli – a
być moŜe, Ŝe w dziejach filozofii przewaŜają chorzy myśliciele – czymŜe stanie się sama
myśl, która dostała się pod ucisk choroby? Oto pytanie obchodzące psychologa: i tu moŜliwy
jest eksperyment. Podobnie jak podróŜny postanawia obudzić się o oznaczonej godzinie, a
potem spokojnie powierza się snu: tak my, filozofowie, skoro nas choroba opadnie,
poddajemy się na pewien czas z duszą i ciałem chorobie – zamykamy niejako oczy przed
sobą. I jak ów wie, Ŝe coś tam nie śpi, coś liczy godziny i obudzi go, tak teŜ my wiemy, Ŝe
rozstrzygająca chwila zastanie nas na czuwaniu – Ŝe coś wówczas wyskoczy i chwyci ducha
na gorącym uczynku, to znaczy na słabości lub nawrocie, lub poddaniu się, lub stwardnieniu,
lub sposępnieniu, lub jak tam zwą się te chorobliwe ducha stany, które za zdrowych dni mają
przeciw sobie dumę ducha (bo jak mówi stara zwrotka: "dumny duch, paw i koń – to przecie
najdumniejsze zwierzęta w świecie"). Takie badanie samego siebie, takie doświadczenie na
sobie uczy nas bystrzejszym spoglądać okiem na wszystko, co w ogóle dotąd wyfilozofowane
zostało; odgaduje się lepiej niŜ przedtem, mimowolne manowce, boczne uliczki, miejsca
spoczynku, miejsca słoneczne myśli, ku którym cierpiący myśliciele, właśnie jako cierpiący,
dają się wodzić i uwodzić; wie się odtąd, dokąd chore ciało i jego potrzeba nieświadomie prze
ducha, popycha i nęci – ku słońcu, ciszy, łagodności, cierpliwości, lekarstwu, pokrzepieniu w
jakim bądź sensie.
Ka
Ŝ
da filozofia, stawiaj
ą
ca pokój wy
Ŝ
ej od wojny, ka
Ŝ
da etyka o
zaprzecznym uj
ę
ciu poj
ę
cia szcz
ęś
cia, ka
Ŝ
da metafizyka i fizyka znaj
ą
ca finał, stan
ostateczny jakiego b
ą
d
ź
rodzaju, ka
Ŝ
de przewa
Ŝ
nie estetyczne lub religijne po
Ŝą
danie
jakiego
ś
ubocza, za
ś
wiata, jakiego
ś
poza, ponad – pozwala zapyta
ć
, czy to nie choroba
wła
ś
nie była filozofa natchnieniem.
Nieświadome przebieranie potrzeb fizjologicznych w
płaszcze obiektywne, idealne, czysto duchowe sięga zastraszająco daleko – i dość często
zapytywałem się, czy na ogół biorąc filozofia nie była dotąd przewaŜnie tylko tłumaczeniem
ciała i złym tłumaczeniem ciała. Poza najwyŜszymi ocenami wartości, które dotychczas
dziejami myśli kierowały, drzemią ukryte złe rozumienia cielesnego ustroju, czy to jednostek,
czy to stanów, czy całych ras. MoŜna wszystkie owe śmiałe szaleństwa metafizyki, zwłaszcza
jej odpowiedzi na pytania dotyczące wartości istnienia, uwaŜać przede wszystkim zawsze za
symptomaty pewnych ciał; a chociaŜ tego rodzaju potwierdzenia lub zaprzeczenia świata,
wzięte ryczałtem, nie mają, mierząc miarą nauki, najmniejszego znaczenia, to dają one jednak
dziejopisowi i psychologowi tym cenniejsze wskazówki, jako symptomaty, jak się rzekło,
ciała, jego udaności lub nieudaności, jego pełni, tęŜyzny, jego wielmoŜności w dziejach lub
teŜ jego zatamowań, znuŜeń, zuboŜeń, jego przeczucia końca, jego Ŝądzy końca. Oczekuję
ciągle jeszcze, Ŝe jakiś filozoficzny lekarz, w wyjątkowym tego słowa znaczeniu – taki, który
ma śledzić problemat powszechnego zdrowia narodu, czasu, rasy, ludzkości – zdobędzie się
raz na odwagę, by podejrzenie me na ostrzu miecza postawić i zdobyć się zuchwale na
zdanie: we wszelkim filozofowaniu nie chodziło dotychczas wcale o "prawdę", lecz o coś
innego, powiedzmy o zdrowie, przyszłość, rozwój, moc, Ŝycie...
3.
– Zgadujecie, Ŝe nie bez wdzięczności wziąłbym rozbrat z owym cięŜkiego niedomagania
czasem, którego korzyści i dziś jeszcze nie wyczerpałem: tak jak wcale dość świadom jestem,
czym w ogóle w moim bogatym w zmiany zdrowiu wszystkie kłody duchowe przewyŜszam.
2
Filozof, który przez róŜne zdrowia wędrował i ciągle jeszcze wędruje, przewędrował takŜe
tyleŜ filozofii: nie moŜe właśnie nic innego, jak tylko stan swój kaŜdym razem przenosić w
najbardziej duchową formę i dal – ta sztuka transfiguracji jest właśnie filozofią. Nie wolno
nam filozofom oddzielać duszy i ciała, jak lud oddziela, tym mniej wolno nam oddzielać
duszę i ducha. Nie jesteśmy wcale myślącymi Ŝabami, ani obiektywizującymi i registrującymi
aparatami o zimno wyregulowanych wnętrznościach – musimy ustawicznie myśli swe ze
swego rodzić cierpienia i po macierzyńsku obdzielać je wszystkim, co w sobie samych
posiadamy z krwi, serca, ognia, rozkoszy, namiętności, męczarni, przeznaczenia, fatalności.
śyć – to znaczy dla nas ustawicznie w światło i płomień przemieniać wszystko, czym
jesteśmy; wszystko, co nas spotyka; nie moŜemy zgoła inaczej. A co się tyczy choroby: nie
kusiŜ nas prawie pytanie, czy nie jest nam w ogóle niezbędna? Dopiero wielki ból jest
ostatecznym ducha oswobodzicielem, jako nauczyciel wielkiego podejrzenia, które z kaŜdego
U robi X, prawe, szczere X, to jest przedostatnią głoskę przed ostatnią. Dopiero wielki ból,
ów długi powolny ból, który potrzebuje czasu, w którym spalamy się niejako z zielonymi
gałęźmi, zmusza nas filozofów do zstąpienia w swą ostateczną głąb i do odrzucenia od siebie
wszelkiej ufności, wszystkiego, co dobroduszne, zasłaniające, łagodne, średnie, w co
włoŜyliśmy moŜe przedtem swoje człowieczeństwo. Wątpię, czy taki ból "polepsza" – lecz
wiem, Ŝe nas pogłębia. Czy to więc uczymy się przeciwstawiać mu swoją dumę, swoje
szyderstwo, swoją siłę woli i postępujemy w tym jak Indianin, który, choćby jak strasznie
nawet dręczony, w złości swego języka znajduje odszkodowanie na swym dręczycielu; czy to
przed bólem w ową orientalną chronimy się nicość – zwą ją nirwana – w owo nieme, tępe,
głuche poddanie się, zapomnienie o sobie, zgaszenie siebie: to jednak z takich długich,
niebezpiecznych ćwiczeń w panowaniu nad sobą wychodzi się innym człowiekiem, z kilku
znakami zapytania więcej, przede wszystkim z wolą pytania nadal więcej, głębiej, surowiej,
sroŜej, złośniej, ciszej, niŜ się dotąd pytało. Zaufanie do Ŝycia sczezło: Ŝycie samo
problematem się stało – nie trzeba tylko sądzić, Ŝe człowiek koniecznie przez to stał się
posępnikiem! Nawet miłość ku Ŝyciu moŜliwa jest jeszcze – kocha się jeno inaczej. Jest to
miłość ku kobiecie, która w nas budzi wątpliwości... Powab wszystkiego, co problematyczne,
radość z X jest jednak u takich bardziej duchowych, przeduchowionych ludzi zbyt wielka, by
nie miała ciągle na nowo, jak jasna poŜoga, wybuchać ponad wszelką nędzę
problematyczności, ponad wszelkie niebezpieczeństwo niepewności, nawet ponad zazdrość
kochającego. Poznajemy nowe szczęście...
4.
Wreszcie, aby niepowiedzianym nie pozostało, co najistotniejsze: z takich otchłani, z takiego
cięŜkiego niedomagania, takŜe z niedomagania cięŜkiego podejrzenia, powraca się nowo
narodzonym, z obłuszczoną skórą, bardziej łaskotliwym, złośliwszym, z wytworniejszym
smakiem do radości, z delikatniejszym językiem dla wszystkich dobrych rzeczy, z
weselszymi zmysłami, z powtórną, niebezpieczniejszą niewinnością w radości; powraca się
dziecinniejszym zarówno i stokroć bardziej wyrafinowanym, niŜ się kiedykolwiek przedtem
było. Och, jakŜe wstrętne jest odtąd uŜycie, grube, tępe, ciemne uŜycie, jak je zresztą pojmują
uŜywający, nasi "wykształceni", nasi bogaci i panujący! Jak złośliwie przysłuchujemy się
odtąd jarmarcznemu bum-bum, którym "człowiek wykształcony" i wielkiego miasta
mieszkaniec zmusza się dziś gwałem przez sztukę, ksiąŜkę i muzykę do "rozkoszy
duchowych" przy pomocy gorących napojów! JakŜe nam teraz ranić będzie uszy teatralny
krzyk namiętności, jakŜe obcy stanie się smakowi naszemu cały ten romantyczny zgiełk i
rozgardiasz zmysłów, w którym wykształcony lubuje się motłoch, wraz ze swymi aspiracjami
3
do wzniosłości, podniesienia, wyśrubowania! Nie, jeśli my ozdrowieńcy w ogóle jakiejś
jeszcze potrzebujemy sztuki, to jest nią inna sztuka – drwiąca, lekka, lotna, bosko
nieskazitelna, bosko artystyczna sztuka, która jak jasny płomień w bezchmurne strzela
niebiosa! Przede wszystkim sztuka dla artystów, tylko dla artystów! Znamy się teraz lepiej,
takŜe jako artyści, na tym, co jest do tego przede wszystkim potrzebne, pogoda, wszelkiego
rodzaju pogoda, przyjaciele moi! – Mógłbym tego dowieść. Wiemy niejedno teraz za dobrze,
my wiedzący: och, jakŜe się odtąd uczymy dobrego zapominania, dobrego niewiedzenia, jako
artyści! Co się zaś tyczy naszej przyszłości, to trudno nas będzie odnaleźć znowu na
ścieŜkach owych egipskich młodzieńców, którzy nocą świątynie niepewnymi czynią,
ramionami obejmują posągi i wszystko w ogóle, co ze słusznych powodów trzymane jest pod
zakryciem, odsłaniają, odkrywają, w jasnym postawić chcą świetle. Nie, ten zły smak, ta
Ŝądza prawdy, "prawdy za wszelką cenę", ten obłęd młodzieńczy w miłości prawdy –
obmierzły nam. Na to jesteśmy za doświadczeni, za powaŜni, za weseli, za poparzeni, za
głębocy... Nie wierzymy juŜ w to, Ŝe prawda jeszcze prawdą pozostaje, jeśli z niej
pościągamy zasłony; Ŝyliśmy dosyć, by w to nie wierzyć. Dziś uwaŜamy za rzecz
przyzwoitości, by nie wszystko chcieć widzieć nago, nie przy wszystkim być obecnym, nie
wszystko rozumieć i "wiedzieć". "Czy to prawda, Ŝe Pan Bóg jest wszędzie obecny? – pytała
dziewczynka swą matkę. – AleŜ to nieprzyzwoicie". – Wskazówka dla filozofów! NaleŜy
mieć większy szacunek dla sromu, z jakim przyroda ukryła się za zagadki i pstre niepewności.
MoŜe prawda jest kobietą, która ma powody nieodsłaniania spojrzeniom swych głębi? MoŜe
imię jej, mówiąc z grecka, jest Baubo?...
[mit. gr. – bogini obsceniczności, swawolna i bezwstydna,
nosząca przydomek "Przemawiającej spomiędzy nóg"]
Och, ci Grecy! RozumieliŜ się oni na Ŝyciu: na
to trzeba dzielnie zatrzymywać się przy powierzchni, przy fałdzie, przy naskórku, uwielbiać
pozór, wierzyć w kształty, dźwięki, słowa, w cały Olimp pozoru! Ci Grecy byli
powierzchowni – z głębi. I czyŜ nie powracamy właśnie ku temu, my śmiałkowie duchowi,
którzyśmy się wdarli na najwyŜszy i najniebezpieczniejszy szczyt myśli obecnej i stąd się
obejrzeli, którzyśmy stąd w dół spojrzeli? CzyŜ nie jesteśmy w tym właśnie – Grekami?
Wielbicielami kształtów, dźwięków, słów? Właśnie dlatego – artystami?
Ruta pod Genuą na jesieni roku 1886
Wiedza radosna
ś
art, chytro
ść
i zemsta. Przygrywka rymowana
1.
ZAPROSZENIE
Na moją strawę odwaŜcie się, proszę!
Jutro wam lepszą się wyda, smakosze,
Pojutrze juŜ będzie smakować!
Zechcecie potem więcej – to mi fraszki
Stare dodadzą odwagi, zapraŜki,
By nowe wam fraszki zgotować.
2.
MOJE SZCZĘŚCIE
Odkąd szukanie mnie unuŜyło,
Jam się znajdować nauczył nagle.
4
Odkąd mi wiatr się sprzeciwił siłą –
Z wszystkimi wiatry płyną me Ŝagle.
3.
ŚMIAŁO
Tam, gdzie stoisz, kop do głębi!
Źródło jest tam snadnie!
Niech cię czerni krzyk nie gnębi:
"Tam jest – piekło na dnie!".
4.
ROZMOWA
A: Czym był chory? Teraz zdrów?
Kto był mym lekarzem? Mów!
Zapomniałem... znikło z głowy!
B: Teraz wierzę, Ŝeś jest zdrów:
Zapomina tylko zdrowy.
5.
DO CNOTLIWYCH
Niechaj cnotom teŜ naszym lekko podnoszą się stopy:
Równie wierszom Homera winny przychodzić i iść.
6.
MĄDROŚĆ ŚWIATOWA
Nie ostawaj wśród równiny!
Nie wspinaj się za wysoko!
Najpiękniejszy świat na oko
Ot tak z pół wyŜyny.
7.
VADEMECUM – VADETECUM
Wabię cię słowem swym i wzorem,
Idziesz mym śladem, moim torem?
Idź w ślad swój jeno z wiarą całą: –
A pójdziesz za mną – śmiało! śmiało!
8.
PRZY TRZECIM LENIENIU
JuŜ skóra pęka mi a wciąŜ
W Ŝarłocznej Ŝądzy sile,
WciąŜ ziemi łaknie we mnie wąŜ,
Choć ziemi strawił tyle.
Zgłodniały pełznę w kręty ślad
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]