Gerard Cindy - Synowie prezydenta 1- Lukas - samotnik[1], e-book
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CINDY GERARD
Lukas samotnik
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
PROLOG
Harrison Montgomery pragnął władzy jak zakazanej roz
koszy. Te dwie rzeczy równie mocno go podniecały. Wszystko
wskazywało na to, że spełni się nareszcie największe marze
nie polityka, który miał wielkie szanse na uzyskanie prezy
dentury.
Rozłożył mocno sfatygowany egzemplarz „Los Angeles
Times". Z roztargnieniem zerknął na ekran grającego cicho
telewizora. Przysunął wielką płachtę gazety do nocnej lampki,
by lepiej widzieć drobny druk, i raz jeszcze przebiegł wzro
kiem artykuł.
Odłożył dziennik z poczuciem niekłamanej satysfakcji.
Przestało go nagle irytować hotelowe łóżko i trudy przedwy
borczej włóczęgi po kraju. Oczyma wyobraźni ujrzał tytuły
prasowe: Harrison Montgomery, prezydent Stanów Zjedno
czonych. Wydawało mu się, że słyszy, jak mistrz ceremonii
wypowiada te słowa podczas zaprzysiężenia.
Jasno widział przyszłość. Wkrótce zdobędzie upragnione
stanowisko, zasiądzie w słynnym owalnym gabinecie i zyska
ogromną władzę. Poświęcił wszystko, by ją zdobyć.
Wziął do ręki pilota i wyłączył telewizor. Rozkoszował się
spokojem i ciszą. Przez ostatnie miesiące rzadko miał po temu
okazję. Na czas kampanii wyborczej zapanował w jego życiu
całkowity zamęt.
Niedługo wszystko się zmieni.
Miał przed sobą najważniejsze lata życia. Instytuty Gallupa
i Harrisa oraz wielkie agencje prasowe upatrywały w nim
zwycięzcę. Najpoważniejsi komentatorzy polityczni oraz
dziennikarze CNN twierdzili zgodnym chórem, że ostatnio
poparcie dla Montgomery'ego gwałtownie rosło, a jego pre
zydentura wydawała się niemal pewna.
Harrison zgasił światło i opadł na poduszki. Rozkoszował się
ciszą i złudnym poczuciem samotności. Patrzył w sufit i wyob
raził sobie, jak będzie wyglądała przyszłość okupiona wieloma
poświęceniami, na które zdecydował się w przeszłości.
Było ich mnóstwo. W drodze do upragnionego celu rzadko
popełniał błędy. Nie grzeszył cierpliwością, ale gdy było trze
ba, umiał czekać. Jak się okazało, mądrze zaplanował kolejne
posunięcia. Rozmyślał o tym z chytrym uśmiechem.
Helen obróciła się na drugi bok. Przypomniał sobie o jej
obecności. Niespodziewanie ogarnął go żal, który zaprawił
goryczą niedawne poczucie tryumfu. Spał w jednym łóżku
z Helen, której nie kochał, bo przed laty zrezygnował z miło
ści, aby urzeczywistnić wielkie plany i zamierzenia. Taka była
cena sukcesu.
Z drugiej strony jednak musiał przyznać, że dokonał wła
ściwego wyboru. Helen nigdy go nie zawiodła. Doskonale
wypadła w roli małżonki polityka. Miała właściwe poglądy,
w towarzystwie była ujmująca, wywodziła się z dobrej rodzi
ny. Co więcej, podzielała ambicje i pragnienia Harrisona. Ich
małżeństwo było polityczną spółką; pomagali sobie nawza
jem. Helen wspierała męża w jego dążeniach z talentem i wy
czuciem sytuacji. Od dnia ślubu doskonale wiedziała, czego
od niej oczekuje.
Zdawała sobie sprawę, że Harrison jej nie kocha. Przymy
kała oczy na jego dyskretne romanse, ale w zamian wymagała
pewnych ustępstw. Pani Montgomery również miała swoje
cele i potrzeby. Dała mężowi wszystko, czego potrzebował.
Prawie wszystko.
Harrison nie miał synów, którzy mogliby kontynuować
rodzinną tradycję. Żaden z potomków spłodzonych przez nie
go z paroma kobietami nie nosił nazwiska Montgomery.
Harrisonowi przemknęło nagle przez myśl, że władza nie
powinna być okupiona takimi wyrzeczeniami. Po chwili za
cisnął zęby i przestał się nad tym zastanawiać. Trzeba myśleć
o przyszłości, zachować właściwą perspektywę - szczególnie
teraz, gdy cel wydaje się tak bliski. Najważniejsze jest zwy
cięstwo. W przeciwnym razie musiałby uznać, że daremnie
poświęcił wszystko, co kochał.
Prezydentura... W listopadzie obejmie upragnione stano
wisko. Będzie ono prawdziwym zadośćuczynieniem za do
tychczasowe wyrzeczenia, a władza pozwoli zapomnieć o ża
lu i obawach.
Harrison powoli zapadł w sen. Pozbył się wszelkich wąt
pliwości. Był głęboko przekonany, że podjął właściwą decy
zję. Zwycięstwo stało się niemal pewne. Przez całe życie
czekał na tę chwilę. Ani żal wobec losu, ani wspomnienia
z przeszłości nie mogły go teraz powstrzymać.
W żadnym wypadku.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W górach często wiały gwałtowne wichury. Przed rokiem
nawałnica przyniosła późną wiosną obfite opady śniegu.
Ucierpiały wówczas cielęta przebywające na pastwisku wy
soko w górach. Lukas nie był w stanie tam dojechać i zapo
biec kłopotom.
Tym razem również zanosiło się na gwałtowną burzę oraz
dodatkowe kłopoty. Nie było wprawdzie śniegu, ale wiatr
przywiał na rancho Lukasa rudowłosą kobietę z notatnikiem
w ręku.
Niech diabli porwą tę nieustępliwą babę! Też sobie wybrała
porę na odwiedziny! Lukas siedział na końskim grzbiecie
i przyglądał się obojętnie dziewczynie walczącej z drzwiami
czarnego auta terenowego. Przytrzymując kapelusz, wolno
ruszyła ku niemu, idąc pod wiatr, który szarpał ogromne in
diańskie poncho. Rudowłosa dziewczyna przypominała
w nim drapieżnego ptaka.
Lukas przygryzł wargę. Z satysfakcją obserwował miej
ską elegantkę, która próbowała udawać traperkę. Długie,
smukłe nogi w markowych dżinsach, do tego kowbojskie bu
ty. Wystrojona kobietka udaje, że potrafi dorównać twardzie
lom z gór, zirytował się Lukas. Domyślił się od razu, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]