GWIAZDY NA ZIEMI Barbara Gordon, CZYTADŁO, Kryminały polskie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BARBARA GORDON
GWIAZDY NA ZIEMI
CZYTELNIK 1964
ROZDZIAŁ 1
SYRENY
W mieszkaniu Lendów na drugim piętrze zgasło światło.
- Znów przepaliły się korki - powiedziała Marianna Lendowa do
córki. - Skocz no, Milka, do tego, jak mu tam, nie pamiętam nigdy
nazwiska, no, do tego kierowcy piętro niżej, może by co pomógł.
- Ech tam, co też mama! On kiedy pomoże... Żeby mu tak
zapłacie grubo, to i owszem. Zresztą - zapalając ręczną latarkę
spojrzała na zegarek - późno. Za kwadrans dziesiąta. Pewnie już śpią.
- Spróbuj. Mam dziś jeszcze tyle roboty. Muszę jutro te fartuchy
do spółdzielni oddać, bo nie zaliczą na ten miesiąc. Jak tu bez
światła...
Mila Lendówna niechętnie zeszła na pierwsze piętro i zastukała.
Drzwi otworzyły się natychmiast. Stała w nich drobna, chuda kobieta
o zalęknionych oczach.
- Ach, to pani, panno Milu - zaciągała z wileńska. Położyła palec
na bladych ustach: - Tylko proszę cichutko mówić, bo mój mąż już
śpi. Potrzeba coś pani?
- Nie, nie, już nic, jeżeli pani mąż się położył, to już nic,
dziękuję - dziewczyna wycofywała się w głąb schodów.
- Czego tam? Kto tam?! - rozległ się z wnętrza mieszkania
zachrypnięty głos o twardym brzmieniu.
Na twarzy kobiety odbiła się trwoga. Zrobiła ruch, jak gdyby
chciała biec do wołającego człowieka - ale jak tu zostawić drzwi
otwarte i stojącą w nich sąsiadkę? Dreptała w miejscu, bezgłośnie
otwierając i zamykając usta.
- To ja, proszę pana, Mila od Lendów. Z góry. Korki nam się
przepaliły, a Marka nie ma. Żeby tak pan mógł... Mama bardzo by
prosiła...
- Dalibyście też spokój po nocy. Śpię, nigdzie nie pójdę. Idźcie
sobie rano do administracji - odburknął niegrzecznie męski głos i
gwałtownie zajęczały sprężyny łóżka.
- Panna Mila przeprosi mamusię. Ja to, wie pani, ja bym
chętnie... Ale nie umiem, nie znam się na tym... - kłopotała się
kobieta, cała jednocześnie zwrócona w stronę, gdzie umilkł twardy
głos i zaległa cisza. Pomarszczona twarz uśmiechała się z
zażenowaniem.
- Przepraszam. Dobranoc. - Mila zawróciła i wchodząc do
swojego mieszkania ze złością trzasnęła drzwiami. - Mówiłam mamie,
że nic z tego nie będzie. Nieużyty ordynus. Szkoda, że razem ze swoją
szanowną rodzinką nie wywędrował do Vaterlandu. Nie musiałabym
na tę jego ponurą gębę patrzeć.
- Co też ty, Milcia! - zawołała matka. - Nasłuchasz się głupstw i
pleciesz. Taki sam on Polak, jak i my. Tyle że tutejszy. Widzisz, tamci
pojechali, a on został.
- Kto tam wie, po co on tu został. Zresztą może mu tu źle? Aż za
dobrze. Wielka zasługa! - prychnęła pogardliwie dziewczyna
przycinając knot naftowej lampy. - A po ciemku będzie marna dziś
przez niego szyła, ho, może nie?
Lendowa westchnęła z rezygnacją i sięgnęła po świece do
szuflady kuchennego kredensu.
- Wróci już dziś Marek z tej wycieczki, to naprawi światło -
mruknęła pocieszająco Mila i zabrała się do odrabiania lekcji.
*
Nowobory zapadały w sen. Na pogodnym, wysokim niebie
mrugały gwiazdy. Brał mróz. Gasły światła w oknach, najpierw
pojedynczo, potem po kilka lub kilkanaście naraz i oto w końcu całe
domy znikały nagle sprzed oczu, chowając się za ciemnością.
Zazwyczaj nie zdarza się nic niezwykłego w porze nocnego
spoczynku w niezbyt wielkim mieście, w połowie mroźnej i śnieżnej
zimy, gdy gałęzie drzew i krzewów stają się kruche i łamliwe, jak
gdyby ulepione zostały z gliny, której nie wypalono, pozwalając jej
wysychać do woli na wietrze i mrozie. Soki z nich spłynęły wzdłuż
pnia w dół, skryły się i zakrzepły w najtajniejszych rozgałęzieniach
korzeni, a wraz z sokami z rośliny, zdawałoby się, uszło życie.
Ludzie również o tej porze niechętni bywają ożywionemu
działaniu. Ciężar zimowej odzieży nie sprzyja sprężystości ruchów.
Troska o opał, o żywność, o ubranie dla dzieci i ich stopnie w szkole
czyni uśmiechy ludzi bladymi jak leniwe, zimowe słońce. O wiośnie,
która odejmie część tych ciężarów, myśli się i mówi niby o progu
jakiegoś innego, nowego życia. O ostre słowo zmęczonym ludziom
łatwiej. O życzliwość trudniej.
Jeśli wszakże na ogół nie zdarza się nic niezwykłego, nic tak
szczególnego, iż stanowić by mogło przedmiot publicznej debaty i
zwrócić na Nowobory oczy całego kraju, nie znaczy to bynajmniej, że
w Nowoborach nic się nie dzieje ciekawego. W Nowoborach,
oczywiście, jak i gdzie indziej, niezależnie od pory roku czy dnia,
dzieją się różne ludzkie sprawy, przyjemne lub nieprzyjemne,
zamykające się całkowicie w obrębie pewnego odcinka czasu lub
brzemienne w długotrwałe skutki tylko dla tych ludzi, których
bezpośrednio dotyczą. Przeżycia te i zdarzenia nabierają wagi
ogólniejszej dopiero w tym wypadku, jeżeli dadzą się zaklasyfikować
jako dana statystyczna, by posłużyć podsumowaniu jakiegoś zjawiska.
Ktoś kupił książkę, ktoś po pijanemu pobił żonę, ktoś zmarł na raka,
komuś urodziło się dziecko. Jeden poszedł na emeryturę, drugi
rozpoczął pracę. Oto i po jednej cyfrze dodać do obliczeń, jaki to
mamy stan czytelnictwa w kraju, jaką jest plagą pijaństwo, jaka
śmiertelność - a jaki przyrost naturalny. O sumę wypłacaną odtąd co
miesiąc pewnemu obywatelowi z Nowoborów podwyższyć trzeba
budżet emerytalny, dodać jedynkę do liczby nowo zatrudnionych. W
wymiarze codziennym jednak to, co dzieje się w Nowoborach, należy
niepodzielnie do tych wyłącznie, których losy kształtuje powszedniość
i splata z dniami miasta.
W Nowoborach ludzie dzielą się zdecydowanie na dwie
kategorie. Jedni mają zwyczaj mówić:
- Bo ja, proszę pana, mieszkam w Nowoborach! - i prostują się
przy tym z godnością. Spoglądają czujnie w twarz rozmówcy, badając
podejrzliwie, czy aby nie dojrzą w jego oczach iskierki współczucia
lub w skrzywieniu ust - lekceważenia.
Drudzy zaś odwracają szyk zdania:
- W Nowoborach mieszkam, proszę pana... - machają ręką ze
zniechęceniem i wzdychają.
Przy tym wszystkim myliłby się ten, kto by sądził, że życie
miasta płynie leniwie i płyciutko niby wąski strumyk po podmokłej
łące. Kilka dużych i sporo mniejszych zakładów przemysłowych
dostarcza gospodarce krajowej potrzebnych wyrobów, ludziom zaś
miejscowym pracy oraz tematów do rozmów, zmartwień i radości,
ponieważ normalną koleją rzeczy tu surowca na czas nie dostarczono,
ówdzie nastąpiła awaria maszyny, gdzie indziej znów rozpędzono
nareszcie dokuczliwą klikę lub aresztowano pracownika magazynu,
który nie wytrzymał próby charakteru i przywłaszczył sobie tonę rurek
o średnicy półtora cala - w celu podniesienia osobistej stopy życiowej:
Wiele się w mieście buduje. Powstało całe nowe osiedle na
krańcach miasta, zamkniętych niewysokimi, krągłymi jak bochny
chleba, pokrytymi ładnym lasem wzgórzami. Nowe, białe domy,
świecące wesoło szybami szerokich okien, wydają się szczególnie
przyjemne, gdy ogarnia je pomarańczową poświatą zachód słońca. To
prawda, że budowniczowie osiedla sknocili to i owo; że drogi
pozostawiono w stanie pierwotnym i nieprzydatnym dla pojazdów
mechanicznych; że okna otwierają się z trudem, ale za to drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]