Gaskell Elizabeth - Szara dama, Gaskell Elizabeth
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
E
.
C
.
GASKELL
Szara dama
NOWELA
TŁUMACZYŁA J
.
F
.
NAKŁAD KSIĘGARNI ŚW
.
WOJCIECHA
POZNAŃ
–
WARSZAWA
–
WILNO
–
LUBLIN
1926
Historja, którą zamierzam opowiedzieć jest prawdziwa tak co do
zdarzeń jak i ich następstw,
które nadały tytuł opowieści.
Na brzegu rzeki Neckary stoi młyn wodny, przy nim ogródek, do
którego uczęszczano na kawę, jak to jest w zwyczaju w Niemczech.
Położony na drodze z Mannheimu do Heidelberga młyn ten nie przed-
stawiał ani wyjątkowo pięknego widoku, ani specjalnych ponęt; ale za
dobrze zbudowanym domem młynarza znajdował się ogród, wprawdzie
niezbyt umiejętnie utrzymany, lecz pełen kwiatów, wierzb i altanek,
ocienionych pnączami. W każdej altance stał stolik pomalowany na
biało i kilka krzesełek.
Zaszłam tam w 184.. r. z kilkoma przyjaciółmi na kawę. Stary, dobrej
tuszy młynarz wyszedł powitać nas uprzejmie, gdyż znał osobiście parę
osób z naszego kółka. Był to dobrze zbudowany człowiek o wesołym,
sympatycznym głosie i pogodnych, rozumnych oczach; ubrany w
garnitur z cienkiego sukna, sprawiał wraz z całem otoczeniem dodatnie
wrażenie. Drobiu różnego rodzaju nie brakowało na dziedzińcu,
należącym do młyna, gdyż pożywienia było dużo, a młynarz całemi
garściami rzucał ziarno z worka; to też kury i koguty zlatywały się do
niego. Ot i teraz drobiazg ten lazł mu prawie pod nogi, a on z kieszeni
rzucał im przysmaki, co mu nie przeszkadzało wcale w rozmowie z
nami i w dawaniu rozkazów służącej, ażeby nam szybko przyniosła
podwieczorek. Wszedł za nami do altanki zobaczyć, czy czego nie
zapomniano, poczem obszedł i inne, ażeby sprawdzić, czy wszyscy
goście są dobrze obsłużeni; podczas tego spaceru ów zadowolony i
szczęśliwy człowiek pogwizdywał jedną z najsmutniejszych melodyj,
jakie zdarzyło mi się słyszeć.
— Młyn ten, a raczej grunt — objaśnia ktoś ze znajomych — od
niepamiętnych czasów jest własnością jego rodziny. Mówię grunt, bo
już dwa razy młyn był spalony przez Francuzów, to też jeśli kto
chciałby doprowadzić Scherera do wściekłości, niech tylko wspomni
Francuzów.
W tej właśnie chwili młynarz, skończywszy przegląd, schodził po
schodkach z nieco wyżej położonego ogródka do swego mieszkania,
pogwizdując wciąż ową tęskną nutę. Nie mieliśmy zatem sposobności
wywołania jego gniewu.
Zaledwie skończyliśmy pić kawę z dobremi ciasteczkami, kiedy grube
krople deszczu zaczęły padać na nasze liściaste pokrycie; krople te,
zrazu rzadkie, przemieniły się w ulewę, tak że wszyscy goście spiesznie
poczęli uciekać, jedni do oczekujących na nich powozów, drudzy
szukając innego schronienia.
Na schodkach ukazał się młynarz z ogromnym czerwonym parasolem,
za nim córka i parę służących uzbrojonych też w deszczochrony.
— Wejdźcie, państwo, do domu, bardzo proszę! To letnia burza, która
równie prędko przeleci, jak przyszła. Proszę za mną.
Skorzystaliśmy z zaproszenia i weszliśmy naprzód do kuchni. Takiego
szeregu błyszczących blaszanych i miedzianych naczyń nigdy jeszcze
nie widziałam, a drewniane statki w niczem im nie ustępowały. Ceglana
podłoga była nieposzlakowanej czystości, gdyśmy tam weszli, ale w
przeciągu paru minut przybyli zabłocili ją do niepoznania, co nie
przeszkadzało gościnnemu młynarzowi wprowadzać pod swoim
parasolem coraz nowych gości. Nawet psom wskazał legowisko pod
stołem.
Córka powiedziała coś do niego po niemiecku, na co wesoło kiwnął
głową, a wszyscy się roześmieli.
— Co ona mu powiedziała? — zapytałem.
— Żeby sprowadził jeszcze kaczki; ale doprawdy, jeśli więcej osób
przyjdzie, to się udusimy. Już powietrze było parne przed burzą, a tu
gromada ludzi w przemoczonych ubraniach! Poprostu jesteśmy w łaźni;
spytam się, czyby nie można odwiedzić pani Scherer.
Mój przyjaciel udał się do córki z prośbą o pozwolenie odwiedzenia jej
matki, poczem nas zaraz zaproszono do saloniku, bardzo małego, ale
jasnego z widokiem na Neckarę. Posadzka była świecąca i mocno
wywoskowana, wąskie wysokie lustra, odbijające widok rzeki, biały
porcelanowy piec ze starodawnemi mosiężnemi ozdobami, kanapa
kryta Utrechtem ze stołem stojącym przed nią na włóczkowym ręcznie
wyszywanym dywaniku, wazon ze sztucznemi kwiatami stojący na
stole, stanowiły umeblowanie. Przy saloniku tym była alkowa, w której
na łóżku leżała sparaliżowana żona młynarza, robiąc pończochę.
Przyjaciel mój prowadził z gospodynią rozmowę w języku dla mnie
niezrozumiałym, ja zaś rozglądałam się naokoło i ujrzałam w ciemnym
kąciku pokoju obraz, którego przedtem nie spostrzegłam.
Był to portret nadzwyczaj pięknej młodej dziewczyny, widocznie ze
średniego stanu, o wyrazie tak subtelnej wrażliwości, iż odczuwało się
prawie, że raził ją śmiały wzrok malarza, z jakim się w nią wpatrywał.
Ubiór jej wskazywał, iż musiała być malowana w drugiej połowie
zeszłego wieku.
— Proszę — rzekłam, korzystając z chwilowej przerwy w rozmowie —
niech się pan zapyta, czyj to portret?
Znajomy mój powtórzył moje zapytanie i otrzymał długą niemiecką
odpowiedź, którą mi przetłumaczył.
— To jest portret ciotecznej babki młynarza — rzekł, stanąwszy za
mojemi plecami i wpatrując się w urocze oblicze — wprawdzie niezbyt
artystycznie malowany, ale z widocznie uchwyconem podobieństwem.
Patrz, pani, tam na stronicy otwartej biblji wyryte nazwisko: ,,Anna
Scherer 1778 r." Pani Scherer mówi, że jest tradycja, iż to dziewczę o
cerze lilji i róży zarazem, wskutek doznanego przerażenia tak straciło w
jednej chwili swoją świeżość, iż przezwano je szarą kobietą. Żyła ona
podobno w nieustającej trwodze, ale pani Scherer nie zna dokładnie jej
losów, odsyła nas do męża, który podobno posiada pamiętnik, pisany
dla córki przez tę osobę z portretu. Umarła tutaj, w krótkim czasie po
ślubie obecnych właścicieli. Chce pani, to możemy prosić Scherera o
ten pamiętnik.
— Ach, tak, bardzo byłabym z tego rada.
W tej właśnie chwili wszedł młynarz z zawiadomieniem, że posłał do
Heidelberga po powozy, bo niebo tak się naokoło zachmurzyło, iż całą
noc może trwać ulewa.
Podziękowawszy mu, zapytaliśmy o portret. Wyraz twarzy jego zmienił
się,
— Ciotka Anna — odrzekł — miała smutne życie, a to przez jednego z
tych piekielnych Francuzów, i kuzynka Urszula, córka jej i tego niego-
dziwca, też z tego powodu była nieszczęśliwa, gdyż dzieci cierpią za
winy rodziców. Pani życzyłaby sobie dowiedzieć się o jej losach? Mogę
panią zadowolić, mam tu jej pamiętnik, napisany w celu uspra-
wiedliwienia się przed córką, dlaczego r.ia mogła się zgodzić na
małżeństwo Urszuli z ubóstwianym przez nią człowiekiem. Pismo to
wpłynęło na zerwanie tego małżeństwa, i Urszula, nie mogąc się
pocieszyć po stracie ukochanego, nie chciała wyjść zamąż, choć mój
ojciec chętnie byłby się z nią ożenił.
Mówiąc to, Scherer otworzył szufladę biurka i przeszukawszy wyjął
zwitek papierów, które mi wręczył, prosząc, żebym mu je odesłała po
przeczytaniu.
Tym sposobem dostał się do moich rąk rękopis, który przetłumaczyłam,
skróciłam i który tu podaję. Zaczynał się on od rozpaczliwego błagania
o przebaczenie córki za cios, który musi jej zadać. Widocznie pismo to
wywołane było jakąś gwałtowną sceną miedzy matką, córką i kimś
trzecim; trudnoby jednak było w tem się połapać, gdyby nie poprzednie
objaśnienia młynarza.
„Nie kochasz dziecka twego, matko! Nie obchodzi cię, iż rozdzierasz
mu serce!" O Boże! Te słowa mojej ukochanej Urszuli brzmieć mi będą
w uszach aż do śmierci. Jej zapłakane oblicze wciąż mam przed
oczyma! O dziecię moje, serca nie pękają z bólu, a życie równie jest
twarde jak ciężkie. Ale nie będę stanowiła za ciebie; opowiem ci
wszystko, a ty sama zadecydujesz. Może się mylę, nigdy nie
posiadałam zbytniej mądrości, a życie stępiło mój umysł, lecz rozum
zastępowałam instynktem, a ten mi mówi, że nie wolno ci zaślubić two-
jego Henryka. Być może, iż nie mam słuszności; pragnęłabym tego,
skoro chodzi tu o twoje szczęście. Przeczytaj to pismo, poradź się
księdza i sama postanów. O jedno tylko proszę, żebyś nigdy ze mną o
tem co przeczytasz nie mówiła; wszelakie pytania byłyby dla mnie
torturą, gdyż odnowiłyby wszystkie moje cierpienia.
Mój ojciec, jak ci wiadomo, posiadał młyn nad Neckarą, ten gdzie
obecnie mieszka twój świeżo odnaleziony wuj Scherer. Przypomnij
sobie, z jakiem zadziwieniem przyjęto nas tam rak temu; z jakiem
niedowierzaniem twój wuj patrzył na mnie, gdym mu powiedziała, że
jestem jego siostrą Anną, którą on już miał za umarłą; jak musiałam
ciebie umieścić pod moim portretem, ażeby udowodnić nie dające się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]