Garwood Julie - Tajemnica 03 - Intryga, Romans historyczny (123)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JULIE GARWOOD
INTRYGA
Shadow Music
Tłumaczyła: Dagmara Bagińska
PROLOG
Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy gwałtowne sztormy wdzierały się od morza,
pierwsza horda wojowników z dalekiego lądu przeszła przez nasze góry i dotarła do naszych
wybrzeży. Ze stalowymi mieczami, przypasanymi do zbroi lśniącej w południowym słońcu
niczym szklana łuska, maszerowali dwójkami w kolumnach ciągnących się jak okiem
sięgnąć. Nie pytali o pozwolenie ani nie dbali o to, że wkraczają na czyjś teren. Mieli swoją
misję i nikt nie śmiał stanąć na ich drodze. Krocząc przez nasze piękne ziemie, brali nasze
konie i naszą żywność, deptali nasze plony, wykorzystywali nasze kobiety i zabijali naszych
niewinnych ludzi. Zostawiali po sobie wielkie zniszczenie, a wszystko w imię Boga.
Nazywali siebie krzyżowcami. Wierzyli gorąco, że ich misja jest święta i prawa,
ponieważ tak powiedział im papież, który pobłogosławił ich i wysłał w tę podróż na drugi
koniec świata. Mieli za zadanie nawracać niewiernych i siłą zmuszać ich do przyjęcia wiary w
Boga i nowej religii. Jeśli poganie odmawiali, żołnierze mieli prawo zabić ich swoimi
świętymi i pobłogosławionymi mieczami.
Droga przez nasze góry była jedynym przejściem dla krzyżowców, pozwalającym im
na dalszą krucjatę, więc przekraczali ją całymi legionami, a gdy już docierali do naszych
portów po drugiej stronie gór, kradli nasze statki, żeby dopłynąć do wyznaczonego celu.
Nasz mały kraj nazywał się wówczas Monchanceux. Rządził nami nasz wuj, łaskawy
król Grenier, który był człowiekiem miłującym swoją ojczyznę i pragnącym ją chronić. Nie
byliśmy bogatym krajem, lecz byliśmy zadowoleni. Mieliśmy wszystkiego pod dostatkiem.
Kiedy hordy intruzów zaczęły przetaczać się przez nasze ziemie i okradać je ze wszystkiego,
nasz król wpadł we wściekłość, lecz nie pozwolił, by gniew kierował jego poczynaniami.
Król Grenier był sprytnym człowiekiem, więc wpadł na pomysł, jak rozwiązać tę sytuację.
Postanowił zmusić kolejną grupę intruzów, żeby zapłaciła myto za przejazd przez
góry. Przełęcz była na tyle wąska, że bez trudu można było jej bronić. Nasi wojownicy
przywykli do zimna, śniegu i lodowatych wiatrów, więc mogli bronić przejścia nawet
miesiącami. A nadciągała właśnie surowa zima.
Dowódca rzekomo prawych najeźdźców rozgniewał się na wieść o tym, że ma
cokolwiek płacić. On i jego ludzie wypełniali przecież świętą misję. Zagroził, że zabiją całą
ludność Monchanceux, łącznie z kobietami i dziećmi, jeśli ktokolwiek zabroni im przejazdu.
Zapytał, czy król Grenier i jego poddani są w łasce kościoła, czy może, jako poganie,
zamierzają stanąć na drodze boskiej sprawy? Odpowiedź na to pytanie miała zdecydować o
losie kraju.
Nasz dobry i mądry król natychmiast przyjął wiarę. Powiedział dowódcy najeźdźców,
że tak on, jak i wszyscy jego poddani są poświęceni i może tego dowieść.
Wezwał do siebie ludność Monchanceux i przemówił do niej z balkonu swojego
pałacu. Dowódca armii krzyżowców stał za nim.
- Od dzisiejszego dnia nasz kraj będzie nosił nazwę St. Biel na cześć świętego patrona
mojej rodziny, który jest obrońcą niewinnych - oznajmił król Grenier. - Zbudujemy pomnik
Świętego Biela i wymalujemy jego podobiznę na drzwiach naszej katedry, żeby każdy, kto
przybędzie do naszych wybrzeży, dowiedział się o jego świętości, a my wyślemy hołd
papieżowi, okazując w ten sposób naszą szczerość i oddanie. Myto, które pobierzemy za
przejazd, zostanie przekazane właśnie na ten cel.
Dowódca krzyżowców znalazł się w kłopotliwym położeniu.
Jeśliby odmówił zapłaty myta - oczywiście w złocie, gdyż tylko taką formę
akceptował król - czy nie sprzeciwiłby się tym samym, by król złożył należny hołd
papieżowi? A gdyby papież usłyszał o tej odmowie, jakby zareagował? Ekskomunikowałby
go? Kazałby go stracić?
Po długiej nocy rozważań i bicia się z myślami przywódca armii zdecydował się
zapłacić myto. Było to przełomowe wydarzenie i stało się precedensem. Od tej pory każda
grupa krzyżowców, chcąca przekroczyć nasze ziemie, bez sprzeciwu płaciła myto.
Nasz król dotrzymał słowa. Kazał stopić złoto i wyrobić z niego monety, a na każdej
wybić wizerunek Świętego Biela z aureolą wokół głowy.
Trzeba było przenieść część królewskiego skarbca, żeby zrobić miejsce dla wszystkich
złotych monet. Przygotowano też specjalny okręt, który miał dostarczyć hołd Ojcu Świętemu.
Pewnego dnia ogromne, ciężkie skrzynie zostały załadowane na okręt, a tłum mieszkańców
zgromadził się w porcie, obserwując odpłynięcie statku do Rzymu. Wkrótce po tym
historycznym dniu zaczęły pojawiać się plotki. Nikt nie mógł z całą pewnością powiedzieć, że
widział złoto, albo stwierdzić, ile z niego zostało wysłane. Kilku ambasadorów twierdziło, że
zaledwie jakieś marne grosze dotarły do papieża. Plotki o ogromnym bogactwie naszego króla
rozeszły się tak samo szybko, jak zniknęły, niczym fale obmywające nasze brzegi.
Wreszcie odnaleziono szybszą drogę do Ziemi Świętej i krzyżowcy przestali
przemierzać nasz kraj. Byliśmy wdzięczni za tę zmianę.
Jednakże nie zostawiono nas w spokoju. Co parę lat przybywał do nas ktoś w
poszukiwaniu legendarnego złota. Król Anglii słyszał plotki o skarbie i pewnego dnia wysłał
do nas swojego barona. Kiedy wreszcie nasz władca zgodził się, żeby ów człowiek przeszukał
pałac i monarszą posiadłość, baron stwierdził, że wróci do Anglii i ogłosi, że nie ma żadnego
ukrytego skarbu. Król Grenier był na tyle gościnny dla barona, że ten postanowił ostrzec
monarchę, iż książę John z Anglii rozważa najazd na St. Biel. Baron wyjaśnił, że książę John
pragnie rządzić całym światem i niecierpliwie czeka na moment, kiedy przejmie koronę
Anglii. Baron stwierdził, że bez wątpienia wkrótce St. Biel stanie się jedną z kolejnych
własności Anglii.
Rok później nastąpiła inwazja. Kiedy oficjalnie St. Biel stało się własnością Anglii,
ponownie rozpoczęto poszukiwania złota. Świadkowie tych wydarzeń zeznają, że nie pozostał
ani jeden kamień, pod który by nie zajrzano.
Skarb zniknął, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniał...
1.
Wellingshire, Anglia
Księżniczka Gabrielle miała zaledwie sześć lat, kiedy wezwano ją do umierającej
matki. Eskortowała ją jej wierna straż, dwóch żołnierzy po każdej ze stron, kroczących
powoli, żeby dziewczynka mogła za nimi nadążyć, gdy z powagą przemierzali długi korytarz.
Jedynym dźwiękiem, jaki było słychać, był stukot ich butów na zimnej, kamiennej posadzce.
Gabrielle wzywano do łoża śmierci matki tyle razy, że straciła już rachubę.
Szła ze spuszczoną głową, wpatrując się w błyszczący kamień, który znalazła. Na
pewno spodoba się mamie. Był czarny, z białymi zygzakowatymi żyłkami na całej
powierzchni. Jedna strona kamienia była tak gładka jak dłoń matki, kiedy głaskała twarz
Gabrielle. Za to druga jego strona była szorstka jak bokobrody ojca.
Codziennie o zachodzie słońca Gabrielle przynosiła matce różne skarby. Dwa dni
temu złapała motyla. Miał takie piękne skrzydełka, całe złote w purpurowe plamki. Mama
stwierdziła, że to najpiękniejszy motyl, jakiego kiedykolwiek widziała. Potem, kiedy
Gabrielle podeszła z motylem do okna i pozwoliła mu odlecieć, mama pochwaliła ją, że tak
delikatnie postąpiła z jednym z boskich stworzeń.
Wczoraj Gabrielle zerwała kwiaty na wzgórzu za murami miasta. Otaczał ją zapach
wrzosu i miodu i uznała, że ta woń jest nawet przyjemniejsza od specjalnych olejków i
perfum mamy. Gabrielle zawiązała grubą wstążkę wokół łodyg i próbowała ułożyć ładny,
bukiet, ale nie wiedziała, jak to zrobić, więc wyszedł jej z tego tylko krzywy wiecheć.
Wstążka rozwiązała się, zanim zdążyła podarować bukiet mamie.
Jednak to kamienie były ulubionymi skarbami mamy. Na stoliku przy łóżku trzymała
pełen ich koszyk, które zebrała dla niej Gabrielle. Ten z pewnością spodoba się jej
najbardziej, pomyślała dziewczynka.
Gabrielle nie czuła niepokoju związanego z dzisiejszą wizytą. Mama obiecała jej, że w
najbliższym czasie nie odejdzie do nieba, a zawsze dotrzymywała danego słowa.
Postacie rzucały długie ruchliwe cienie na kamienną posadzkę i ściany. Gdyby
Gabrielle nie była tak zaaferowana swoim znaleziskiem, z pewnością zaczęłaby gonić swój
cień, próbując go złapać. Długi korytarz był jej ulubionym miejscem zabaw. Uwielbiała
skakać na jednej nodze po kamiennych płytach posadzki ciekawa, jak długo uda jej się nie
upaść. Jeszcze nie udało jej się doskoczyć na jednej nodze dalej niż do drugiego łukowato
sklepionego okna. A okien było jeszcze pięć.
Czasami zamykała oczy, wyciągała szeroko ręce i kręciła się, kręciła się w kółko do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agus74.htw.pl