Gerristen Tess - Czarna Loteria, Książki Różne(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Tess GerritsenCzarna loteriaTłumaczenie:Monika KrasuckaPROLOGDobry Boże, czasem przeszłość powraca, żeby nas zniszczyć.Doktor Henry Tanaka spoglądał przez okno gabinetu na smagany deszczem parkingi zastanawiał się, dlaczego po tylu latach wypłynęła sprawa zgonu jednej z pacjentek. Byprzyczynić się do jego zguby?Na dworze zmoknięta pielęgniarka w białym fartuchu przemykała do samochodu.Skrzywił się. Jeszcze jedna, która zapomniała parasola. Dzień, jak to zwykle w Honolulu, wstałjasny i słoneczny. Jednak około trzeciej od strony gór Koolau nadciągnęły chmury, niosącdeszcz, który przeszedł w gwałtowną nawałnicę. Ulicami popłynęły strumienie brudnej wody.I to akurat w chwili, gdy ludzie kończyli pracę i szli do domu.Henry Tanaka odwrócił się od okna i spojrzał na list. Z daty na stemplu wynikało, żezostał wysłany przed tygodniem, lecz jak większość korespondencji utonął w stertachmedycznych pism oraz katalogów z ofertą firm farmaceutycznych, którymi zawalony był całygabinet. Gdy tego ranka recepcjonistka dyskretnie mu go podsunęła, przeraził się, spojrzawszy nanazwisko nadawcy: Joseph Kahanu, adwokat.Niezwłocznie otworzył kopertę. Teraz zaś skulił się w fotelu i kolejny raz odczytał suchątreść:Szanowny panie doktorze!W imieniu pana Charlesa Deckera, którego mam zaszczyt reprezentować, zwracam się dopana z prośbą o udostępnienie kompletnej dokumentacji medycznej dotyczącej wszelkichzabiegów, jakim została poddana pani Jennifer Brook, która w chwili zgonu przebywała jakopańska pacjentka na oddziale położniczym…Jennifer Brook. Doktor Tanaka miał nadzieję, że zdoła zapomnieć to nazwisko.Ogarnęło go przemożne znużenie – rodzaj wyczerpania, które spada na człowieka, gdyodkryje, że nie jest w stanie uciec od przeszłości sunącej za nim niczym groźny cień. Próbowałwykrzesać z siebie bodaj tyle energii, ile potrzeba, by dowlec się do samochodu i ruszyć dodomu. Bezskutecznie. Ogarnięty całkowitym bezwładem woli, siedział nieruchomo przy biurkui wpatrywał się tępo w cztery ściany gabinetu. Swego sanktuarium. Jego zgaszone spojrzenieprzesuwało się po oprawionych w ramki dyplomach, certyfikatach, zdjęciach. Wokół wisiałyfotki pomarszczonych noworodków oraz ich rozpromienionych rodziców. Ilu dzieciom pomógłprzyjść na świat? Dawno temu stracił rachubę.W końcu przemógł się i wstał z fotela, wyrwany z odrętwienia odgłosem, który dobiegłz sąsiadującej z gabinetem poczekalni: był pewny, że cicho stuknęły drzwi. Zaintrygowanywyjrzał na zewnątrz.– Peggy? Jeszcze nie wyszłaś?W poczekalni nie było żywej duszy. Tanaka omiótł spojrzeniem kwiecistą sofę i fotele,stojący obok niski stolik z równo ułożonymi kolorowymi pismami, po czym zatrzymał wzrok nadrzwiach prowadzących na szpitalny korytarz. Były otwarte.Absolutną ciszę opustoszałych pomieszczeń zakłócił stłumiony, metaliczny szczęk. Henrychwilę nasłuchiwał. Dźwięk dobiegał z jednego z gabinetów zabiegowych.– Peggy? – Wyszedł na korytarz i zajrzał do pierwszego gabinetu. Zapalił światło, lecznie ujrzał nic prócz lśniącej umywalki z nierdzewnej stali, fotela ginekologicznego i szafkiz medykamentami. Przeszedł więc do następnego gabinetu. Tu również wszystko byłow porządku.Przeszedł na drugą stronę korytarza, kierując się w stronę ostatniego z gabinetów. Jużmiał zapalić światło, gdy nagle znieruchomiał. Instynktownie wyczuł, iż w ciemności czyha naniego śmiertelny wróg.Przerażony, zaczął ostrożnie wycofywać się na korytarz. Gdy w końcu się odwrócił, byuciec, zrozumiał, że popełnił błąd. Napastnik przyczaił się bowiem za drzwiami.Ostrze z szybkością błyskawicy przejechało po jego szyi. Henry Tanaka zachwiał się,zatoczył do tyłu i przewrócił na stojak z narzędziami. Gdy próbował wstać, wyczuł, że podłogajest lepka od krwi. Życie uchodziło z niego przeraźliwie szybko, lecz nawykły do racjonalnegomyślenia umysł nie poddawał się bez walki. Lekarz błyskawicznie zdiagnozował swoje obrażeniai chłodno przeanalizował szanse na przeżycie.Przecięta aorta. W ciągu paru minut nastąpi wykrwawienie. Trzeba natychmiastzatamować krew… Czuł, że już zaczynają drętwieć mu nogi.Nie zostało mu wiele czasu. Na czworakach podpełzł do szafki, w której trzymano lekii opatrunki. Nikły blask światła odbitego od przeszklonych drzwi był dla jego słabnącychzmysłów latarnią morską, ostatnią nadzieją ratunku. Wtem jakiś cień przysłonił światło sączącesię do gabinetu z korytarza. Henry domyślił się, że napastnik stanął w drzwiach i na niego patrzy.Mimo to czołgał się dalej. W ostatnim przebłysku świadomości zdołał dźwignąć się na nogii otworzyć szafkę. Z półek posypały się na niego paczki sterylnej gazy. Macając na oślep,chwycił pierwszą z brzegu, rozdarł opakowanie i, wyszarpnąwszy opatrunek, przycisnął go doszyi.Pochłonięty tą czynnością, nie widział, jak ostrze zatacza ostateczny śmiercionośny łuknad jego głową.Gdy rozpłatało mu kark, próbował krzyczeć, lecz dźwięk, który wydobył się z jegogardła, przypominał ledwie słyszalny szept.To był jego ostatni oddech. Chwilę później bezwładnie osunął się na podłogę.Charlie Decker leżał nagi w wąskim twardym łóżku. Dławił go zwierzęcy strach.Za oknem biła krwista łuna neonu: The Victory Hotel. W ostatnim słowie przepaliła sięlitera t. Pozostałe ułożyły się w napishoel,który kojarzył mu się ze słowemhole,czyli dziura.The Victory Hole. Miejsce rzeczywiście zasługiwało na to mało pochlebne miano. Tu każdaradość i każde zwycięstwo bezpowrotnie ginęło w czarnej otchłani.Zamknął oczy, lecz neon nadał płonął, zupełnie jakby zdołał wcisnąć się ukradkiem podjego powieki. Odwrócił się więc plecami do okna i zakrył głowę poduszką. Otoczył go duszący,obmierzły zapach brudnej pościeli, więc natychmiast cisnął ją w kąt. Ciężko dźwignął sięz legowiska i podszedł do okna, by wyjrzeć na ulicę. Długowłosa blondyna w mini dobijała targuz klientem w chevrolecie. Gdzieś niedaleko co chwila wybuchały gromkie śmiechy, mieszając sięz melodią piosenki: „To już nieważne. W ciemnym zaułku unosił się fetor gnijących śmiecizmieszany ze słodkim aromatem kwitnących krzewów: charakterystyczny zapach bocznej uliczkiraju. Zebrało mu się na wymioty. Było zbyt gorąco, by zamknąć okno, zbyt gorąco, by spać,a nawet by oddychać.Powlókł się do stolika i zapalił lampkę. Z pierwszej strony gazety krzyczał wciąż ten samtytuł: „Lekarz z Honolulu zaszlachtowany we własnym gabinecie.Strużka potu spłynęła mu po piersi. Gwałtownym ruchem zrzucił gazetę na podłogę.Potem usiadł i chwycił się za głowę.W oddali wybrzmiały ostatnie akordy melodii; następna piosenka zaczęła się od głośnegojazgotu gitar i huku perkusji. Wokalista wykrzyczał: „Tak bardzo tego pragnę, oh yeah,baby,takbardzo, bardzo....Charlie wolno uniósł głowę i spojrzał na zdjęcie Jenny. Uśmiechała się jak zwykle. Onazawsze była uśmiechnięta. Dotknął fotografii, próbując przypomnieć sobie kształt i ciepło jejtwarzy; nieubłagany czas zatarł część wspomnień.Sięgnął po notatnik, otworzył go na czystej stronie i zaczął pisać.Oto co od nich usłyszałem:„Potrzeba czasu…Czas leczy rany, pozwala zapomnieć.Oto co im odpowiedziałem:„Uzdrowienie nie polega na zapominaniuLecz na pamięciO tobie.O zapachu morza na twojej skórze;O odciśniętych na piasku śladach twoich drobnychpięknych stóp.Pamięć jest bezkresna.Leżysz więc, teraz i na zawsze, na brzegu morza.Otwierasz oczy. Dotykasz mnie.Słońce przepływa przez twoje palce.I czuję się uleczony.Czuję się uleczony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]