Gerristen Tess - Telefon o Północy, Książki Różne(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Tess GerritssenTelefon o północyTłumaczenie:Elżbieta SmoleńskaPROLOGBerlinWystarczy przez dwadzieścia sekund uciskać tętnice szyjne, by człowiek straciłprzytomność. Po kolejnych dwóch minutach następuje nieuchronna śmierć. Simon Dance nienauczył się tego z żadnego podręcznika medycyny. Takie rzeczy znał z doświadczenia. Wiedziałteż, że garotę należy mocno zacisnąć i nie wolno jej rozluźnić, bo najmniejszy dopływ cennejkrwi do mózgu ofiary przedłuża jej opór. Taki brak profesjonalizmu może być niebezpieczny.Umierający człowiek potrafi wpaść w prawdziwą wściekłość.Kucając w ciemnościach, Simon Dance owinął garotę wokół dłoni i spojrzał na świecącątarczę zegarka. Minęły dwie godziny, odkąd zgasił światło. Jego zabójca bez wątpienia jestczłowiekiem ostrożnym i musi mieć pewność, że Dance mocno zasnął. Jeżeli jest zawodowcem,to wie, że podczas pierwszych dwóch godzin sen jest najgłębszy. Nadchodzi właśnie pora, byuderzyć.Podłoga na korytarzu lekko zatrzeszczała. Simon Dance znieruchomiał, a potem uniósł siępowoli i czekał w ciemnościach przy drzwiach. Nie zwracał uwagi na mocne bicie własnegoserca. Czuł znajomy przypływ adrenaliny, która pozwalała mu na błyskawiczne reakcje.Rozsunął dłonie, naciągając garotę.Klucz wsuwał się do zamka powoli. Simon słyszał delikatny, metaliczny dźwięk. Kluczzachrzęścił i zamek otworzył się z cichym trzaskiem. Przez uchylone drzwi wpadła z korytarzasmuga światła. Zaraz potem jakiś cień zaczął przesuwać się powoli w kierunku łóżka, na którymwidniał zarys śpiącej postaci. Cień uniósł rękę. Trzy kule, wystrzelone przez tłumik, głuchowbiły się w poduszki. Przy trzecim strzale Dance zaatakował.Zarzucił garotę na szyję napastnika i szarpnął w górę oraz do tyłu. Lina zacisnęła siędokładnie na tętnicach szyjnych, tuż pod dolną szczęką. Pistolet upadł na podłogę. Mężczyznarzucał się jak ryba złapana na haczyk, próbując się uwolnić. Szarpał się rozpaczliwie, bydosięgnąć paznokciami twarzy Dance'a. Jego nogi i ręce zaczęły wykonywać gwałtownechaotyczne ruchy, ale po kilku chwilach stały się miękkie i bezwładne. Dance liczył upływająceminuty, czuł ostatnie spazmy ciała, ostatnie próby walki umierających komórek mózgu. Nadalnie zwalniał ucisku.Kiedy minęły trzy minuty, rozsunął pętlę. Ciało osunęło się na podłogę. Dance zapaliłświatło i wpatrywał się w mężczyznę, którego właśnie zabił.Pokryta plamami twarz wydawała mu się znajoma. Może widział kiedyś tego człowiekaw pociągu albo na ulicy, nie miał jednak pojęcia, jak się nazywa. Szybko przeszukał kieszeniedenata, ale znalazł jedynie pieniądze, kluczyki od samochodu i trochę zawodowego wyposażenia:dodatkową amunicję, nóż sprężynowy oraz wytrych.Bezimienny profesjonalista, pomyślał Dance, zastanawiając się przez chwilę, ilezapłacono mu za to zadanie.Wciągnął ciało na łóżko i odsunął na bok trzy poduszki, które wcześniej ułożył podkołdrą. Ocenił, że mężczyzna ma mniej więcej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, czylipodobnie jak on. To dobrze, bo dzięki temu zamienił się z denatem ubraniami. Nie było to możekonieczne, ale Dance zawsze starał się być dokładny. Potem zdjął obrączkę ślubną i spróbowałwłożyć ją na palec zabitego mężczyzny. Nie chciała się przecisnąć przez zgrubiały staw, więcposzedł do łazienki i posmarował ją mydłem. Pomogło. Na koniec usiadł i wypalił kilkapapierosów. Zastanawiał się, czy nie przeoczył jakiegoś istotnego szczegółu.Jasne, jeszcze trzy kule. Przeszukał dokładnie poduszki, ale udało mu się odnaleźćjedynie dwa pociski. Trzeci utknął pewnie w materacu. Już miał przystąpić do dalszychposzukiwań, kiedy na korytarzu usłyszał kroki. Czyżby zamachowiec miał pomocnika? Dancechwycił pistolet, wymierzył w drzwi i czekał. Kroki przybliżyły się, a potem ucichły. Fałszywyalarm. Mimo to uznał, że wykorzystał już swój limit czasu. Dłuższe pozostawanie w pokojumoże być fatalne w skutkach.Z szuflady komody wyjął butelkę z rozpuszczalnikiem. Palił się łatwo i nie pozostawiałśladów. Polał nim ciało, łóżko i leżący na podłodze chodnik. W pokoju nie było czujnikówprzeciwpożarowych ani automatycznych zraszaczy. Właśnie dlatego wybrał ten stary hotel.Postawił popielniczkę obok łóżka, a do torby na śmieci wrzucił przedmioty należące donapastnika i butelkę po rozpuszczalniku. Potem podpalił łóżko.Płomienie uniosły się z lekkim sykiem i niemal natychmiast objęły całe ciało. Dancepoczekał jeszcze parę chwil, by upewnić się, że szczątki będą nie do rozpoznania. Wziął torbęi wyszedł z pokoju. Na końcu korytarza znalazł skrzynkę z alarmem pożarowym. Nie chciałzabijać niewinnych ludzi, więc zbił szybę i pociągnął za dźwignię. Potem zszedł na parter.Stojąc w niewielkiej alejce po przeciwnej stronie ulicy, widział, jak płomieniewystrzeliwują przez okno. Goście hotelu zostali ewakuowani i ulica wypełniła się zaspanymiludźmi zawiniętymi w koce. Po dziesięciu minutach pojawiły się trzy wozy strażackie. Do tegoczasu pokój hotelowy zamienił się w płonące piekło.Ugaszenie pożaru zajęło godzinę. Do drżących z zimna gości hotelowych dołączałykolejne grupki gapiów. Dance przyglądał się ich twarzom i utrwalał je w pamięci. W przyszłościwidok jakiejkolwiek z nich będzie dla niego ostrzeżeniem.Nagle zauważył czarną limuzyną jadącą wolno wzdłuż krawężnika. Rozpoznałmężczyznę na tylnym siedzeniu. A więc CIA też tu jest. Interesujące.Wystarczyło mu to, co zobaczył. Robi się późno, a on ma jeszcze przed sobą drogępowrotną do Amsterdamu.Trzy przecznice dalej wrzucił do śmietnika torbę z butelką po rozpuszczalniku. W tensposób pozbył się ostatnich śladów. Udało mu się zrobić to, po co przyjechał do Berlina.Uśmiercił Geoffreya Fontaine'a. Teraz musi się rozpłynąć.Pogwizdując cicho, zniknął w mroku.Amsterdam– Geoffrey Fontaine nie żyje. – Ta pilna wiadomość obudziła starszego mężczyznęo trzeciej nad ranem.– Jak? – spytał krótko.– Pożar w hotelu. Podobno palił w łóżku papierosa.– Wypadek? To niemożliwe. Gdzie jest ciało?– W kostnicy w Berlinie. Niemal doszczętnie spalone.To oczywiste, pomyślał starszy mężczyzna. Można się było spodziewać, że zwłok nie dasię zidentyfikować. Simon Dance jak zawsze dokładnie zaciera za sobą ślady. A więc znów gozgubili.Ale starszy mężczyzna miał jeszcze jedną kartę do zagrania.– Wspominałeś o jakiejś żonie w Ameryce – powiedział. – Gdzie ona mieszka?– W Waszyngtonie.– Trzeba ją śledzić.– Ale dlaczego? Przecież on nie żyje.– On żyje. Jestem tego pewien. A ta kobieta może wiedzieć, gdzie go szukać. Chcę znaćkażdy jej krok.– Powiem moim ludziom…– Nie. Poślę swojego człowieka. Kogoś, na kogo mogę liczyć.Zapadła chwila ciszy.– Zdobędę jej adres.Starszy mężczyzna odłożył słuchawkę, ale nie mógł już zasnąć. Pięć lat oczekiwania. Pięćlat poszukiwań. Był już tak blisko i znów się nie udało. A teraz wszystko zależy od tego, ile wieta kobieta z Waszyngtonu.Musi być cierpliwy i czekać, aż się z czymś zdradzi. Pośle do niej Kronena. Nigdy go niezawiódł. Ma swoje metody zdobywania potrzebnych informacji – metody, którym trudno sięoprzeć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]