Gimenez Mark - Kolor prawa, polskie ksiazki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARK GIMENEZ
KOLOR PRAWA
Z języka angielskiego przełożył Jarosław Rybski
Tak już jest, Smyku, że każdemu adwokatowi siłą rzeczy zdarza się prowadzić
co najmniej jedną sprawę w życiu, która porusza go osobiście. Otóż ta sprawa chyba
stała się dla mnie taka.
Fragment powieści Zabić drozda Harper Lee w przekładzie Zofii Kierszys.
PROLOG
Clark McCall miał trzydzieści jeden lat i był jedynym dziedzicem ojcowskiej
fortuny wartej 800 milionów dolarów. Był również łajdakiem pierwszej wody. Tak
przynajmniej mówił o nim ojciec, zwykle jednocześnie grożąc Clarkowi
wydziedziczeniem. Zawsze po takich nocach jak ostatnia - z chlaniem, prochami i
dziewczynami.
Była sobota wieczór i Clark, upity whisky oraz zamroczony kokainą, wyruszył
mercedesem swojego ojca na poszukiwanie dziwki. Przejechał szmat drogi na
południe, dojechał niemal do centrum i... nic. Minął mnóstwo zawodowych
prostytutek, ale po prostu nie znalazł tej właściwej. Zatrzymał się na światłach i
wpatrywał się we wznoszącą się przed nim panoramę Dallas: zacienione budynki,
teraz rozświetlone białymi, niebieskimi i zielonymi światłami na tle nocnego nieba,
widoczne w odległości sześćdziesięciu kilometrów. Duszno mu się zrobiło od tego
patrzenia, wymacał więc przełącznik i opuścił nieco szybę samochodu. Wychylił
głowę na zewnątrz i poczuł na twarzy ciepłą, letnią bryzę. Wdychał nocne powietrze
nasycone mdło-słodkim zapachem seksu na sprzedaż.
Zamknął oczy i być może nawet usnąłby za kierownicą, gdyby nie stojący za
nim na światłach kowboj w pikapie, który wdusił klakson o sile syreny
przeciwmgielnej. Clark się poderwał. Momentalnie otworzył oczy - światła się
zmieniły. Wrzucił gaz do dechy i szarpnął za kierownicę, żeby zawrócić, ale silnik
wozu był zbyt potężny na te beztroskie manewry, poza tym Clark nie mógł znaleźć
tego pierdolonego hamulca, przeleciał więc przez trzy pasy tak, że koło mercedesa
wjechało na krawężnik, niemal ścinając znak drogowy. „Kto go tu, do diabła,
postawił?”. Wóz cały aż zachybotał, zjeżdżając z powrotem na jezdnię.
Ledwie Clark wyrównał bieg wielkiego niemieckiego sedana i zaczął
poruszać się mniej więcej jednym pasem, zobaczył ją - miłą dziewczynkę z czarnej
 dzielnicy na południu miasta, która wolno przechadzała się w towarzystwie koleżanki
w gorącą noc. Była taka, jak lubił: szczupła czarnulka w blond peruce, rajcownej
różowej spódniczce, butach na wysokim obcasie tego samego koloru i w obcisłym
białym topie. Machała w przód i w tył małą różową torebką, ruchem doskonale
zgranym z nieco przesadnym kołysaniem się na boki kształtnej okrągłej pupy. Było
widać, że jest wygimnastykowana, nogi ma szczupłe, a z całej jej postury biła taka
zmysłowość i czar, że nie mógł się mylić: to musiała być ona - czarna dziwka z
południowego Dallas, specjalizująca się w białych facetach z północnego Dallas.
To z nią pójdzie na randkę w tę sobotnią noc.
I nie dlatego, że nie mógł się umówić z jedną z tych samotnych białych
ślicznotek szukających męża w Dallas. Był przystojny, a jego ojciec bogaty. W Dallas
bogactwo było wymagane i niezbędne, męska uroda stanowiła zaś jedynie miły
dodatek. Jako posiadacz jednego i drugiego Clark McCall został niedawno uznany za
jedną z najlepszych partii w Dallas. Wolał jednak prostytutki od innego damskiego
towarzystwa. Dziwki robią to, co się im każe, i nie składają doniesień na policję po
fakcie, poza tym doskonale wiedział, ile taka znajomość mogłaby kosztować jego
ojca.
Clark wjechał na krawężnik i wolno zbliżył się do dwóch dziwek. Opuścił
okno od strony pasażera i krzyknął:
- Blondyna!
Zatrzymały się, on więc również stanął. Murzynka w blond peruce podeszła
wolno do samochodu z niedbałą zmysłowością, którą tak uwielbiał u dziwek.
Pochyliła się i wsunęła połowę ciała przez okno. Miała gładką i jasną skórę,
wyglądającą bardziej na opaloną niż czarną, oraz kanciastą twarz z ostrymi rysami,
bardziej białą niż czarną. Usta i paznokcie pomalowała na jaskrawoczerwony kolor, a
piersi wypychające bluzkę były krągłe, pełne i wyglądały na prawdziwe. Jej zapach
wprawiał zaś w takie oszołomienie, że uderzał do głowy szybciej niż cokolwiek, co
Clark wypił tego wieczoru. Była piękna, seksowna i pragnął jej.
- Ile?
- Co chcesz robić?
- Wszystko, o czym pomyślisz, skarbie.
- Dwie setki.
- Tysiąc. Za całą noc. Uśmiechnęła się.
- Pokaż kasę.
 Clark wyjął plik setek i pomachał nimi przed oczami dziewczyny, jakby
pokazywał cukierek małemu łakomczuchowi. Wsiadła i opadła na skórzane siedzenie
tak, że jej krótka różowa spódniczka ze skóry powędrowała do góry i mógł zobaczyć
czarne majtki ciasno opinające krocze. Na ten widok poczuł, jak ogarnia go
podniecenie. Wcisnął pedał gazu i skierował wóz w stronę domu.
Jego myśli zaczęły jednak krążyć wokół ojca, jak często w takich chwilach.
Clark McCall był politycznym utrapieniem dla swojego ojca. Tak było zresztą od
dawna - z powodu picia, ćpania i łajdactwa. Och, gdyby starszy senator z Teksasu
mógł teraz zobaczyć swojego syna - pijanego, na haju, biorącego czarną prostytutkę
za jego pieniądze i wiozącego ją jego samochodem do jego posiadłości w Highland
Park! Oczywiście pierwsza myśl starego byłaby refleksją polityka, nie ojca. Jak
bardzo zaszkodziłoby jego kampanii, gdyby prasa dowiedziała się o ostatnim
wyskoku syna?
Clark zaśmiał się w głos i prostytutka spojrzała na niego jak na wariata.
Przynajmniej zabiera swój wyskok do domu w Dallas. Gdyby jednak jego ojciec się
dowiedział, że wciąż robi takie numery, znów pojawiłyby się gniewne groźby na
temat wydziedziczenia, ale Clark wróci do Waszyngtonu, zanim czcigodny senator
się zorientuje, że w ogóle tu przyjechał. Ponownie się zaśmiał, ale poczuł wzbierającą
w nim furię, jak zawsze gdy myślał o swoim ojcu - człowieku, który chciał zasiąść w
Białym Domu bardziej, niż pragnął mieć syna.
***
Senator Stanów Zjednoczonych Mack McCall spojrzał na swoją drugą żonę i
pomyślał, jaką wspaniałą pierwszą parę mogliby stanowić.
Siedzieli w skórzanych fotelach, ciesząc się niedzielnym popołudniem w
swoim miejskim domu w Georgetown. Przed nimi na sofie siedziało dwóch
mężczyzn, którzy doprowadzą ich do Białego Domu. Ich konsultant polityczny i
specjalista od badania opinii publicznej ślęczeli nad wynikami ostatnich analiz i
materiałami dotyczącymi społecznych grup docelowych, pracując nad wystąpieniem
McCalla na temat istotnych kwestii politycznych. Zajmowane przez niego stanowisko
było starannie wypracowane, żeby pozwoliło mu dotrzeć do każdej z istotnych grup
amerykańskich wyborców w zależności od ich rasy, religii, przynależności do grupy
etnicznej, płci, miejsca zamieszkania, wieku, statusu społecznego i ekonomicznego, a
także orientacji seksualnej - czyli do wszystkich, którzy mogliby oddać głos na
senatora Macka McCalla. Senator z Teksasu prowadził według sondaży
 przedwyborczych.
Życiowy cel Macka McCalla był nareszcie w zasięgu jego możliwości.
Spojrzał na swoje dłonie, nadal mocne i zrogowaciałe od lat pracy na platformach
wiertniczych. Wciąż miał dłonie prostaka i determinację nuworysza. Jak zwykle
uparcie dążył też do celu, wiedząc, że nic i nikt nie stanie mu na drodze. Oficjalnie
zgłosi swoją kandydaturę w poniedziałek.
Następnie wyda sto, dwieście milionów - albo tyle, ile będzie trzeba - żeby
wygrać wyścig do Białego Domu. Już dawno się nauczył, że przy odpowiedniej ilości
pieniędzy człowiek może sobie kupić cokolwiek lub kogokolwiek zechce, niezależnie
od tego, czy są to wybory, czy też młoda kobieta. Mack McCall miał wystarczająco
dużo pieniędzy i na to, i na to. Znów zwrócił wzrok w kierunku żony, podziwiając jej
urodę, jakby widział ją po raz pierwszy. Przepełniała go duma właściciela, tak samo
jak wtedy, kiedy wiele lat temu wyszedł na swoje pola naftowe i podziwiał szyby,
wiedząc, że jest właścicielem czegoś, o czym inni mogą tylko pomarzyć.
McCall miał sześćdziesiąt lat, Jean skończyła czterdzieści. Był już senatorem
od dwóch dekad, a ona była jego asystentką od czasu, kiedy piętnaście lat temu
skończyła prawo. Była szykownym, elokwentnym i fotogenicznym aktywem jego
kariery politycznej. Wyszła za niego dziesięć lat temu - wystarczająco dawno, żeby
głośny rozwód z pierwszą żoną nie wpłynął na wyniki sondaży.
Nie miała dzieci i nigdy też ich nie pragnęła. On miał syna z pierwszego
małżeństwa, Clarka - zachłanną na pieniądze latorośl, miernotę, trzydziestoletniego
nastolatka. Pół roku temu, myśląc, że dzięki stałej pracy chłopak wydorośleje, stanie
się stateczny, a posada odciągnie go od złego środowiska w Dallas, McCall pociągnął
za sznurki i załatwił mu stanowisko mianowanego członka Federalnej Komisji
Regulacji Energii. Ale chłopak wymykał się do domu, żeby robić Bóg wie co z Bóg
wie kim w ich posiadłości w Dallas. Jego syn nie był politycznym aktywem.
- Panie senatorze?
Bradford, lokaj, pojawił się z zakłopotaną miną w wykończonym łukiem
wejściu do salonu, trzymając w dłoni przenośny aparat telefoniczny.
- To Clark, proszę pana. McCall machnął tylko ręką.
- Powiedz mu, że jestem zajęty.
- Nie, proszę pana, to dzwonią ludzie z FBI z Dalia sprawie Clarka.
- FBI? Jezu Chryste, co on nawyrabiał tym razem?
- Nic, proszę pana. Nie żyje.
 Rozdział pierwszy
Jaka jest różnica między martwym grzechotnikiem na autostradzie a martwym
prawnikiem na autostradzie? - Zawiesił głos. - Przed wężem widać ślady hamowania.
Prawnicze towarzystwo poprawnie zareagowało grzecznym śmiechem, a
niektóre twarze dyplomatycznie przybrały odpowiednie grymasy.
- Dlaczego New Jersey dostały się wysypiska odpadów toksycznych, a
Kalifornii prawników? - Znów zawiesił głos. - Bo New Jersey mogło wybierać
pierwsze.
Śmiech był tym razem jakby nieco słabszy, a gdzieniegdzie rozległy się
nerwowe kaszlnięcia. Dyplomacja ulatywała szybko.
- Czym różni się prawnik od plemnika? - Tym razem dokończył bez pauzy. -
Niczym, jedno i drugie ma jedną szansę na milion, żeby stać się człowiekiem.
Dyplomacja legła w gruzach. Zapadła cisza złowroga jak w prosektorium,
wpatrywały się teraz w niego kamienne twarze. Prawnicy na podium skupili się nad
swoim posiłkiem, zażenowani prostackim poczuciem humoru gościa. Ten rozejrzał
się po zatłoczonej sali wyraźnie zaskoczony. Odwrócił dłonie do góry.
- Czemu się nie śmiejecie? Mało śmieszne dowcipy? Ludzi bawią te dowcipy,
cholernie ich bawią. Nie mogę uczestniczyć w żadnym przyjęciu ani w spotkaniu w
klubie, nie mając w zanadrzu jakiegoś głupiego dowcipu o prawnikach. Przyjaciele,
stanowimy ulubiony obiekt amerykańskich dowcipów!
Poprawił mikrofon tak, że dało się słyszeć głębokie westchnienie, ale cały
czas utrzymywał wzrokowy kontakt z publicznością.
- Ja też sądzę, że to mało śmieszne. Nie po to poszedłem na studia prawnicze,
żeby opowiadali sobie o mnie okrutne, głupie kawały. Poszedłem na prawo, żeby
zostać kolejnym Atticusem Finchem. Zabić drozda to była ulubiona książka mojej
mamy, czytała mi ją do poduszki. Czytała rozdział co wieczór, a kiedy książka się
kończyła, zaczynała od nowa. „Scotty, mawiała, bądź taki jak Atticus. Zostań
prawnikiem. Bądź dobrym człowiekiem”.
To moim zdaniem, szanowne koleżanki i szanowni koledzy z palestry, jest
fundamentalne pytanie, jakie musimy sobie codziennie zadawać: Czy czynimy dobro,
czy też po prostu nam się świetnie wiedzie? Czy jesteśmy szlachetnymi strażnikami
rządów prawa, walczącymi o praworządność w Ameryce, czy też wyłącznie
zachłannymi pasożytami wykorzystującymi prawo do wysysania ostatniego dolara ze
społeczeństwa, jak pijawki żerujące na konającym? Czy staramy się, żeby świat był
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agus74.htw.pl