Gore Vidal - Na zywo z Golgoty, książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gore Vidal
Na żywo z Golgoty
Tłumaczył Jędrzej Polak
wydanie polskie:1992
wydanie oryginalne:1993
ROZDZIAŁ 1
Na początku był koszmar. Święty Paweł dzierżył nóż, a obrzezanie to był pomysł
Żydów - z całą pewnością nie mój.
Nazywam się Tymoteusz, jestem synem Eunice Żydówki i Georgiasa Greka. Mam
piętnaście lat. Jestem w kuchni mojego rodzinnego domu w Listrze. Leżę goły na drewnianym
stole. Mam złocistohiacyntowe loki, chabrowo-niezapominajkowe oczy i największego kutasa
w tej części Azji Mniejszej.
Koszmar zawsze zaczyna się tak samo, jak działo się naprawdę. Otaczają mnie sami
Żydzi, jeśli pominąć Georgiasa, mego ojca i Świętego - jak nazywam Saula z Tarsu, który
znany jest lepiej rzymskiemu światu, którego jest obywatelem, jako Paweł. Mówiąc szczerze,
Święty także jest Żydem, lecz w owym czasie był drugim, no może trzecim w hierarchii
ważności chrześcijaninem na świecie. „Ów czas” oznacza jakieś pięćdziesiąt lat po
narodzinach Naszego Zbawiciela, to znaczy - dla tych, którzy liczą - siedemnaście lat po Jego
ukrzyżowaniu, kiedy to obiecał, że wróci za kilka dni, no może najwyżej za tydzień.
Urodziłem się więc kilka lat po pierwszym pożegnaniu z Naszym Panem, które miało
miejsce wysoko na szczycie starej Golgoty na przedmieściach Jerozolimy. Mój ojciec dosyć
wcześnie zmienił wiarę na chrześcijańską, a ja wraz z nim. Na pierwszy rzut oka
chrześcijaństwo zdawało się dosyć zabawne, a poza tym - co można robić w niedzielę w takiej
małej mieścinie jak Listra?
Gdy stawałem się chrześcijaninem absolutnie nie miałem pojęcia, że moje ciało - a
szczególnie mój ptaszek - stanie się polem bitewnym pomiędzy dwoma zwalczającymi się
frakcjami w raczkującym dopiero kościele chrześcijańskim.
Natchniony Święty twierdził, że Jezus był mesjaszem wszystkich, zarówno gojów, jak i
Żydów. Niestety, większość Żydów ciągle nie przyjmuje tego do wiadomości i oczywiście
modlimy się za nich rano, w południe i o północy. Żydzi w Jerozolimie - jak służalczy Jakub,
młodszy brat Naszego Pana, czy Piotr zwany „Skałą” ze względu na niezwykłą grubość swojej
czaszki - w końcu zgodzili się ze Świętym, że chociaż gojowie są nieczyści, Jezus jest zbyt
dobrym interesem, aby marnować go tylko dla jednego plemienia, pozwolili więc Pawłowi
nieść Nowinę - „Dobrą Nowinę”, jak ją nazywamy - również gojom. Dzięki przekonującym
kazaniom Świętego i jego natchnionym talentom w zdobywaniu pieniędzy, wielu gojów nie
mogło wprost doczekać się nawrócenia - wśród nich był mój ojciec, Georgias Grek.
Tak więc Święty chodził po całej Azji Mniejszej, potrząsając sakiewką, zakładając
kościoły i dając - mówiąc ogólnie - niezłe przedstawienie, w czym pomagali mu kuzyni,
Barnaba i Jan Marek. Jednak jerozolimscy Żydzi - choć otrzymywali duże pieniądze wysyłane
przez Świętego do kwatery głównej - w głębi duszy ciągle sprzeciwiali się nawracaniu gojów i
na przykład odmawiali jedzenia z nami przy jednym stole. Jako powód podawali nasze wielkie,
nieobrzezane kutasy, które nie dają im spokoju. W końcu sprawy przybrały katastrofalny obrót,
gdy Święty zadurzył się w młodym przechrzcie i ogierze imieniem Tytus, którego postanowił
zabrać do Jerozolimy na długi weekend pełen uciech. Wypiwszy zbyt dużo babilońskiego piwa,
Tytus odlał się na ścianę Fortu Antonia, gdzie stacjonowali rzymscy żołnierze. Na nieszczęście,
wężowaty napletek Tytusa został dostrzeżony przez jakichś wałęsających się Żydów, którzy
donieśli do rabinatu o obecności goja w odległości rzutu kamieniem od Świątyni. Zarząd
centralny przekazał sprawę Jakubowi, który pracował w Świątyni, ten zaś polecił Świętemu,
aby w przyszłości, ci z gojów, którzy nawrócą się na Jezusa, byli obrzezani. No i zaczęło się.
Gdy Święty zagroził, że nieodwołalnie przejdzie na emeryturę jako apostoł i kwestor,
jerozolimscy chrześcijanie - lub Jezyści, jak chcieli, aby ich nazywano - chwilowo zapomnieli
o sprawie, ponieważ ich byt w dużym stopniu zależał od dochodów z Azji Mniejszej. Mimo to,
wiercili Świętemu dziurę w brzuchu, by sam, osobiście pokazał, że jego serce jest we
właściwym, koszernym miejscu.
W końcu Święty zaproponował Janowi Markowi, aby ten poddał się publicznemu
obrzezaniu, które mogłoby przekonać Jerozolimę, że on, Święty, nie jest apostatą, ani żadnym
zaprzańcem. Jan Marek dał nogę, zostawiając wolne miejsce nie tylko wśród personelu biura
Świętego, lecz także w jego sakiewce. Ja zaś - jako najprawdziwszy grecki chłopiec, który
pragnie zobaczyć kawałek świata - doszedłem do wniosku, że ta śmieszna prośba Świętego w
sprawie mojego druta, nie jest zbyt wygórowaną ceną - no przynajmniej tak mi się wydawało,
kiedy podpisywałem kontrakt. Myślałem sobie, że tak czy inaczej, zostanie mi jeszcze spory
kawałek dla dziewcząt z Listry. Jako sekretarz i chłopiec na posyłki Świętego byłem naprawdę
dobry, kto wie, czy nie lepszy od samego Jana Marka. Nigdy nie nudziłem się w pracy, a iluż
rzeczy mogłem się nauczyć!
Potem zdarzyła się tragedia: Święty został zdemaskowany przez podpory kościoła w
Jeruzalem - jadał przy jednym stole z gojami. Chrzcił gojów. Posiadł ciało nastoletniego Greka
z dwoma centymetrami różowiutkiego, aksamitnego napletka - poznał cieleśnie mnie. Ta
ostatnia wiadomość wypowiadana była szeptem, choć Święty miał i tak wystarczająco dużo na
swoim sumieniu, by jakie bądź zbiegowisko Żydów na ziemi ukamienowało go na śmierć - a
przynajmniej tak twierdził Jakub.
To wyjaśnia, skąd bierze się mój koszmar; koszmar, z którego nie mogę się obudzić,
gdy już się zacznie. Ostatnim razem, gdy śniłem swój potworny sen, stało się coś niezwykłego
tuż przed jego końcem.
Sen zawsze wygląda tak samo. Leżę na plecach. W pokoju jest zimno, mam gęsią
skórkę. Wokół mnie stoją Żydzi w śmiesznych kapeluszach na głowach. Święty jest tuż obok,
dzierżąc lekko w dłoni moje prącie. Nie trzeba chyba dodawać, że zimno i nieuchronnie
zbliżające się okaleczenie sprawiły, iż siusiak znacznie się skurczył.
- Niech głoszą wszem i wobec zgromadzeni tu świadkowie, że Tymoteusz, nasz młody
brat w Chrystusie, postanowił z nieprzymuszonej woli dołączyć do grona wybranych z
wybranych poprzez akt obrzezania.
W tym momencie snu zawsze zamykam oczy - trochę to dziwne, bo przecież oczy
śpiącego zawsze są zamknięte, jednak sny rządzą się własnymi, śmiesznymi prawami. Tak czy
inaczej, nie widzę już olbrzymich, szeroko otwartych, czarnych oczu Świętego osadzonych w
okrągłej, łysej głowie okolonej pasmem ufarbowanych, czarnych loków. Słyszę tylko jego
głęboki głos, który mówi:
- Mohel, czyń swoją powinność!
Szorstka dłoń chwyta mój organ rozrodczy. Czuję mocne pociągnięcie. Potem
pieczenie, nóż... krzyczę i budzę się.
Jednak zeszłej nocy nie obudziłem się tak jak zwykle, w przerażającym momencie snu.
Zamiast tego poczułem, że mój kutas płonie, usłyszałem jakieś mamroczące wokół mnie
ciemności i przyszło mi do głowy, że coś naprawdę jest nie tak. Po pierwsze, nie obudziłem się
w łóżku mojej pasterskiej willi w Tessalonikach, gdzie jestem biskupem całej Macedonii i
czymś w rodzaju tytularnego biskupa Efezu. Ciągle leżałem na kuchennym stole mojego
rodzinnego domu w Listrze. Powoli otworzyłem oczy. Słone łzy szczypały mnie w powieki.
Kuchnia jest teraz pusta. Spoglądam na swoje nagie ciało - swoje nastoletnie ciało co
oznacza, że ciągle śnię. Moje bolące prącie owinięto lnianą szmatką, która nadaje mu wygląd
egipskiej mumii. Pocę się jak koń. Siadam. Spuszczam nogi ze stołu. Kręci mi się w głowie.
Dokąd wszyscy poszli?
Nagle obok mnie pojawia się Święty.
- Tymciu - mruga do mnie oczami - jak się czujesz?
- Okropnie - mówię. - Dlaczego sen się nie skończył tak, jak powinien?
- Sen? - Udaje, że nie wie o co chodzi. Zachowuje się tak, jak gdyby moje „teraz” - teraz
w Tessalonikach - było naprawdę owym kiedyś w Listrze, jak gdyby naszych wspólnych
wspomnień nie oddzielały ramy snu, czasu i całej reszty, jak gdybym całkiem normalnie budził
się na kuchennym stole.
Ostrożnie macham nogami do przodu i do tyłu, nie chcąc rozjątrzyć tępego bólu w
samym środku tego, co jest mną. Moja matka Eunice, zostawiła na parapecie resztki królika do
połowy obdarte ze skóry - niezłe pociągnięcie jak na sen. Królik jest pożerany przez muchy.
Eunice w ogóle nie zna się na pracy w kuchni. Czuję, że robi mi się niedobrze.
Siedzę na krawędzi stołu i jestem wściekły - dokładnie tak jak wtedy - na to, co mi
zrobili tylko po to, by Święty mógł zachować dobre stosunki z podporami kościoła w
Jeruzalem. Rozważając rzecz historycznie i teologicznie, Święty powinien był wówczas
nieodwołalnie zerwać z Żydami, używając mojego nietkniętego zbója jako wspaniałego
pretekstu, po czym mógłby nawracać wyłącznie gojów. Obawiam się jednak, że lata pracy dla
Mossadu sprawiły, że Święty stał się bardziej pokrętny, niż życzyłby tego sobie ten Ważny
Facet w niebie.
- No cóż, owszem, moje słoneczko, to jest sen, niestety.
- Za każdym razem, gdy Święty mówi do mnie, jak gdyby przed chwilą wypił kubek
kurzego tłuszczu, w mojej głowie rozlegają się sygnały alarmowe. Już w wieku piętnastu lat
wiedziałem, że mam do czynienia z oszustem.
- Mówiąc precyzyjnie, jest to powracający sen...
- Nie. - Jestem złośliwy. - Powracający koszmar...
Gdy Święty się oburza, jego brwi stykają się, tworząc jedną prostą linię; teraz też jedna
zmierzwiona czarna brew ociera się o drugą jak włochata gąsienica. Muszę zapisać to sobie w
księdze podobieństw, którą prowadzę, pisząc szkolną greką od czasu, gdy w pierwszym wieku
naszej ery skusiło mnie życie artysty.
Święty oburza się. Gąsienice się kochają.
- Posłuchaj Tymusiu najdroższy, wszystko to działo się dawno temu, choć może ci się
zdawać, że to tylko chwilka odkąd obcięto ci skórkę dla chwały Pana... - Zdając sobie sprawę,
że mówi nie to co chce, Święty zmienia taktykę. Drapuje się w świętej pozie przy oknie. -
„Umarłem i zaznałem chwały”. - Jego czarne przenikliwe spojrzenie spoczywa na martwym
króliku.
- Jeśli to jest koszmar, to rzeczywiście nie żyjesz od dawna, a sen powinien się kończyć
moim przebudzeniem w łóżku obok Atalanty, mojej lepszej połowy...
- Alleluja! - wrzeszczy Święty. - To nie jest koszmar, Tymciu! Jesteśmy teraz w
pierwszej lidze.
To jest wizja.
Udzielono nam
dyspensy.
W końcu pozwolono mi połączyć się z
tobą podczas twojego powracającego koszmaru, ukochany chłopcze, bym mógł sprawdzić jak
wyglądasz w różu, to znaczy w twych różanych, soczystych latach nastoletnich.
Wyciąga rękę w kierunku mojego prawego sutka. Daję mu po łapach. Jako ogier nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]