Forsythe Patricia - Uciekająca księżniczka, Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PATRICIA FORSYTHE
UCIEKAJĄCA KSIĘŻNICZKA
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jej Książęca Wysokość Księżniczka Alexis Mary Charlotte Chastain,
czwarta z kolei pretendentka do tronu Inbourga, nagle spostrzegła, że nie
jedzie już po asfalcie. W ten sposób straciła resztkę nadziei, że uda jej się
dotrzeć do celu podróży.
Wyjrzała przez szybę niewielkiego autka. Wprawdzie zaledwie od kilku
godzin przemierzała arizońskie góry White Mountains, lecz czuła się tak,
jakby co najmniej od tygodnia nie wysiadała z samochodu. Wokół widziała
tylko wyłaniające się z mroku drzewa, między którymi, jak pomyślała w
przypływie czarnego humoru, pewnie czaił się jakiś brodaty do pasa
autostopowicz, dzierżący wysmaganą przez wiatry i burze tabliczkę z
napisem: „Zawieźcie mnie do Przylądka Utraconej Nadziei".
Gdy skręciła z autostrady w tę boczną drogę, sądziła, że wystarczy nią po
prostu jechać, by po jakimś czasie znaleźć się u celu. Jak bardzo okazała się
naiwna! Bo oto utknęła w dzikiej głuszy, wokół ciągnęły się posępne,
nieprzebyte lasy, i nawet księżyc skrył się za chmurą.
Morenci minęła już dawno i nie było sensu zawracać do tego miasta.
Przecież, na Boga, Sleepy River musiało gdzieś tu być!
A przynajmniej tak głosił przewodnik „Szlakami Coronada", któremu bez
reszty zaufała, i teraz miała za swoje. A może Francisco Vasquez de
2
Coronado, szesnastowieczny konkwistador, który bezskutecznie szukał tu
złotych miast, teraz mścił się zza grobu i sprowadzał na manowce
samotnych wędrowców?
Nie da się ukryć, że Alexis była na siebie po prostu wściekła. Zbliżała się
północ, a ona zabłądziła, mimo że miała zarówno mapę, jak i turystyczny
przewodnik. Mało tego, nie mogła zadzwonić po pomoc, ponieważ bateria
w komórce wyczerpała się. Wprawdzie samochód, który pożyczyła od
Rachel Burrows, swojej przyjaciółki, był nadal sprawny, ale co z tego, skoro
nie wiedziała, dokąd ma jechać?
A przecież znana była z tego, że zawsze postępowała zgodnie z ustalonym
planem i nigdy nie dopuszczała, by spotkały ją jakieś przykre niespodzianki.
A jednak asfaltowa droga nagle znikła, a na jej miejsce pojawiła się
piaszczysta, wąska dróżka, wiodąca w czarną czeluść bezbrzeżnej puszczy.
Sama, słaba i w lesie... Wiedziała, że nie będzie łatwo, nie spodziewała się
jednak, że na samym początku drogi ku nowemu życiu spotka ją tak
koszmarna przygoda. Tak to często bywa z marzeniami, pomyślała. A
marzyła o tym, by stanąć na własnych nogach i zależeć tylko od siebie. Nie
chciała dłużej niańczyć siostrzeńca, miała dość występowania w roli
najmłodszej z trzech córek władcy Inbourga, króla Michaela, o którym
jedna z gazet napisała, że głównym jego zajęciem jest „wydawanie
pieniędzy obywateli Inbourga w szaleńczych maratonach zakupów".
Nieważne, że jej siostry, Anya i Deirdre, zostały sfotografowane podczas
uzupełniania zapasów dla organizacji charytatywnej, w której pracowały, bo
dla brukowej prasy liczył się tylko fakt, że wydawały pieniądze. Ciekawe,
co by napisano, gdyby wydało się, że księżniczka Alexis postanowiła objąć
posadę nauczycielki w wiejskiej szkółce gdzieś w górach Arizony.
Najżyczliwszy komentarz mógłby głosić, że młoda arystokratka postradała
zmysły, lecz na taką kurtuazję ze strony pismaków Alexis nie liczyła, bo
najpewniej wymyślono by jakąś obrzydliwą historyjkę obyczajową. No cóż,
pozory świadczyły przeciwko niej. Przecież powiedziała ojcu, że wyjeżdża
do Stanów, by kilka tygodni spędzić w Centrum Zdrowia i Urody, a tak
naprawdę wysłała tam zaufaną damę do towarzystwa i przyjaciółkę w jednej
3
osobie, Esther Wanfray, zaś sama znikła w arizońskich lasach...
O czym ona, do diabła, myśli? Zamiast snuć smętne rozważania, powinna
wrócić na drogę. Energicznie wrzuciła wsteczny bieg, nacisnęła pedał gazu -
i z głuchym trzaskiem na coś wpadła.
Wrzuciła jedynkę, ruszyła do przodu - i zahaczyła o coś prawymi
drzwiami. Sięgnęła do schowka, niestety, nie było tam latarki. Najpierw
więc przeklęła Rachel Burrows za tak karygodne niedbalstwo, a potem z
furią wyskoczyła z samochodu.
Było ciemno, choć oko wykol. Alexis złapała więc torebkę i wyjęła z niej
zapałki. Niestety wiatr był zbyt silny, by płomień mógł się utrzymać,
dlatego sięgnęła po jakiś magazyn i z jego kartek zrobiła pochodnię. W jej
świetle spostrzegła, że pierwszą przeszkodą, w którą uderzyła, był
porośnięty pnączami mur, a drugą - leżąca obecnie na ziemi skrzynka na
listy.
- McTaggart - przeczytała z niedowierzaniem. - McTaggart! - wykrzyknęła
z ogromna ulgą. - Jestem na miejscu. - Uniosła pochodnię wyżej, próbując
przeniknąć panujące wokół ciemności. - Ale gdzie jest dom?
McTaggart to nazwisko przewodniczącego rady szkolnej. Od niego miała
dostać klucze do szkoły i mieszkania.
A więc nie zabłądziła, tylko dotarła dokładnie tam, gdzie zamierzała.
Dojechała do miejscowości Słeepy River i teraz wszystko pójdzie już jak z
płatka.
Przeszła na przód samochodu, szukając wzrokiem domu, ale nigdzie nie
mogła dostrzec jego zarysu. Uznała, że powinien znajdować się na końcu
piaszczystej drogi. Wstąpił w nią nowy duch. Właśnie zamierzała ruszyć w
drogę, gdy nagle usłyszała za sobą głęboki męski głos.
- Co, do diabła...?
Gwałtownie się odwróciła, a z pochodni posypał się snop iskier, boleśnie
parząc ją w rękę. Krzyknęła i upuściła palący się rulon na ziemię.
W jednej chwili sucha trawa zajęła się ogniem.
- Hej! - krzyknął mężczyzna. W świetle migoczącego ognia wydawał się
bardzo potężny. - Co ty, co cholery, wyprawiasz?
4
- Przepraszam - wyjąkała, próbując zdeptać ogień, lecz płomienie były
szybsze. - Nie zauważyłam...
Sprawa zaczęła wyglądać naprawdę poważnie.
- Biegnij do domu! Na ganku jest gong. Uderz w niego i krzycz: „Pożar!".
- Jasne - zaczęła biec, ale po chwili zatrzymała się. -Gdzie jest dom?
- Gdzie jest dom? - powtórzył zdumiony.
- Tam, gdzie się świeci, do diabła. Pędź!
Po chwili Alexis wpadła na ganek, odnalazła przymocowany do ściany
gong i zaczęła z impetem walić w niego zwisającą z sufitu rączką.
- Pożar, pożar, pożar! - darła się z całej mocy.
W środku domu rozległy się kroki i usłyszała męskie głosy. Kiedy uznała,
że okolica została zaalarmowana, chwyciła leżący na fotelu pled i pobiegła
w stronę płonącej trawy.
- Masz!
Rzuciła koc mężczyźnie, który natychmiast zaczął nim dusić płomienie, a
ona pomagała mu, zadeptując je butami. Wkrótce jacyś ludzie przyciągnęli
ogrodowy szlauch i puścili duży strumień wody. Sytuacja została
opanowana.
Alexis oparła się o samochód i drżącymi rękami zakryła twarz.
Potrzebowała chwili, żeby się pozbierać.
- Wszystko w porządku? - spytał jeden z nowo przybyłych mężczyzn.
Podniosła wzrok. Nagle chmury rozstąpiły się i blask księżyca oświetlił
okolicę. Ujrzała twarze trzech nieznajomych, którzy przyglądali się jej z
uwagą. Wszyscy mieli na sobie dżinsy, kowbojskie buty i koszule.
Najwyższy z nich podszedł do niej i rzucił ze złością:
- Kim pani jest i dlaczego próbuje pani spalić moje ranczo?
- Ja nie chciałam... Nie zrobiłam tego specjalnie... - broniła się. -
Przestraszył mnie pan i wypuściłam pochodnię na ziemię.
- Usiłuje mi pani wmówić, że to moja wina?
Alexis nie widziała dokładnie jego twarzy, ale sądząc po głosie, był
naprawdę wściekły.
- Ależ nie, mówię tylko, że mnie pan wystraszył - powiedziała z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agus74.htw.pl