Fraser Alison - Zatruta mi┼éo┼Ť─ç, Harlequin, F
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALISON FRASER
Zatruta miłość
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Clare Anderson, niedawno zwolniona z więzienia, nie czuła palących
promieni letniego słońca. Właściwie nic nie czuła. Mówiono o niej, że ma serce
jak sopel lodu.
Została bez środków do życia, więc musiała jak najszybciej znaleźć pracę.
W dniu spotkania z ewentualnym pracodawcą postanowiła ubrać się na czarno.
Chciała sprawić wrażenie osoby poważnej, a w rezultacie osiągnęła to, że
wyglądała szaro i nieciekawie.
Louise Carlton, opiekunka społeczna, uznała, iż Clare mogłaby prowadzić
dom jej bratu, który właśnie poszukiwał pomocy domowej. Clare bez
przekonania zgodziła się na wstępną rozmowę.
Do Oksfordu dojechała pociągiem. Stamtąd pojechała autobusem do
Chipping Haycastle, a resztę drogi odbyła pieszo.
Stanęła przed dwupiętrowym domem o nazwie Woodside Hall. Zdziwiła
się, że nie może otworzyć furtki, mimo iż Louise przyrzekła, że zostawi ją
otwartą. Okazało się, iż furtka jest u dołu opleciona sznurkiem. Clare
przykucnęła, by rozwiązać sznurek i w tej chwili usłyszała tłumiony śmiech, a
wśród krzewów dostrzegła czubek głowy dziecka. Domyśliła się, że to Miles
Marchand, bratanek Louise.
- Cześć! - krzyknęła.
Chłopiec nie odpowiedział i chyłkiem umknął.
Clare rozplątała sznurek i weszła na podjazd. Przeszła kilka metrów, gdy
kątem oka dostrzegła linkę przeciągniętą w poprzek drogi.
- Nie stać cię na lepsze pułapki? - zawołała.
Odpowiedziała jej tylko cisza.
Podeszła do frontowych drzwi domu i zadzwoniła. Odczekała chwilę i
ponownie zadzwoniła. Sądząc, że gospodarz jest w głębi domu i nie słyszy
2
dzwonka, postanowiła zastukać kołatką. Kołatka natychmiast odpadła, a z głębi
ogrodu znów rozległ się śmiech. Wszystko to mogło jedynie oznaczać, że nowa
gospodyni jest źle widziana, przynajmniej przez Milesa Marchanda.
Clare ogarniały coraz większe wątpliwości, czy w ogóle warto starać się o
tę posadę. Nie miała przecież wielkiego doświadczenia w pracy z dziećmi. Jej
syn należał już do tak odległej przeszłości, że niekiedy mogła myśleć o nim
prawie bez bólu.
Obeszła dom naokoło, przez cały czas czując na plecach wzrok chłopca.
Usłyszała rozmowę dobiegającą przez otwarte drzwi balkonowe. Podeszła bliżej
i poznała głos Louise. Wyciągnęła rękę, by zapukać, lecz zastygła w bezruchu,
gdy usłyszała rozmowę:
- Wybacz, Louise, ale chyba nie myślisz poważnie, że zaangażuję tę
kobietę. Jeśli potrzebujesz dla niej zapomogi, dam ci, ile chcesz. Bardzo proszę.
Nie wymagaj jednak, żebym wpuścił do domu jakąś... jakąś... diabli wiedzą
kogo.
- To bardzo miła dziewczyna, a ma za sobą niezwykle ciężkie przeżycia.
Gdybyś wiedział, co ona przeszła...
- Ale nie wiem, ponieważ nie chcesz mi nic powiedzieć.
- Tylko dlatego, że mógłbyś od razu się do niej uprzedzić - spokojnie
odparła Louise. - Przyczyna, dla której tę kobietę skazano jest najzupełniej bez
znaczenia...
- Twoim zdaniem - odciął się jej brat. - No, ale przecież nie ty masz
wpuścić do domu jakąś złodziejkę, narkomankę albo być może nawet
morderczynię.
- Przecież ci mówiłam, że ona była niewinna - wtrąciła siostra z pełnym
przekonaniem.
Fenwick Marchand skwitował to zapewnienie szyderczym śmiechem.
Clare poczuła taką antypatię do mężczyzny, którego nawet nie widziała,
że dalej podsłuchiwała już celowo i bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
3
- Ona nigdy mi się nie zwierzała - szczerze przyznała Louise. - Ale też
nigdy mnie o nic nie prosiła. Ta inicjatywa wyszła ode mnie, bo wiem, że ona
szuka pracy, a ty potrzebujesz kogoś do prowadzenia domu.
- Owszem, potrzebuję - zgodził się - ale nie byle kogo. Chcesz, żebym
naraził Milesa na zły wpływ z jej strony?
- Mógłby trafić znacznie gorzej - broniła się Louise.
- Przecież już kiedyś trafił. Nie chcę, żeby znowu nauczył się czegoś
złego.
- Daję ci moje słowo, że ona weszła na prostą drogę.
- No proszę - wtrącił Fenwick ironicznym tonem. - A mówiłaś, że była
całkiem niewinna.
- Jest niewinna.
- No to dlaczego musiała wchodzić na prostą drogę?
- Ja... Gdzie jest Miles? Może nas podsłuchuje?
- Nie sądzę. Kiedy się dowiedział, że ma przyjść kolejna kandydatka,
pobiegł do siebie i na pewno teraz obmyśla sposoby, jak się jej pozbyć.
Oczywiście na wypadek, gdybym ja nieopatrznie ją zaangażował.
- Powiedziałeś mu o Clare? - spytała Louise z rozpaczą w głosie.
- O tym, że ma przyjść, owszem - rzekł. - Ale nie wspomniałem ani
słowem, że to kryminalistka. Znając jego charakter, wiem, że na pewno
chciałby, abym ją zatrudnił.
- A ty naprawdę nie masz takiego zamiaru? - W głosie Louise zabrzmiała
błagalna nuta.
- Jeszcze nie zwariowałem - rzucił Fenwick.
- To mnie nawet dziwi... No, mam nadzieję, że przynajmniej będziesz
uprzejmy i z nią porozmawiasz.
- Jeżeli koniecznie muszę. - Marchand westchnął ciężko. - Pod
warunkiem, że ona się w ogóle zgłosi. Spóźniła się już dwadzieścia minut.
4
- Rzeczywiście. Ciekawa jestem, co się stało... - Louise urwała, gdyż w tej
chwili dostrzegła Clare, stojącą nie opodal drzwi balkonowych.
- Wiesz, moja droga, przykro mi, ale jeśli ta twoja pupilka nawet nie raczy
się pofatygować, żeby przyjść punktualnie...
- Fen! - szepnęła Louise i kiwnęła głową w stronę okna.
W tym momencie Clare postanowiła się wycofać. Odwróciła się i odeszła
szybkim krokiem, przekonana, że ani Louise, ani jej brat nie zechcą jej gonić.
Pomyliła się jednak, gdyż Marchand wyszedł i zawołał:
- Proszę zaczekać!
Ponieważ Clare się nie zatrzymała, dogonił ją i schwycił za ramię.
Niechętnie się odwróciła i stanęła twarzą w twarz z Fenwickiem Marchandem.
Doznała wstrząsu. Przypuszczała, że Louise ma brata w swoim wieku, czyli
około lat pięćdziesięciu. Tymczasem stojący przed nią mężczyzna wyglądał na
lat czterdzieści. Poza tym wcale nie był małym, zasuszonym naukowcem.
Trudno było uwierzyć, że ów wysoki, przystojny blondyn jest profesorem
politologii w Oksfordzie.
Mężczyzna był równie zaskoczony. Może spodziewał się, że ujrzy kobietę
z numerem wytatuowanym na czole...
Patrzyli na siebie bez słowa. Wreszcie Clare szarpnęła rękę i nieco się
odsunęła.
- Wcale nie mam zamiaru pani przepraszać - mruknął Marchand.
- Nikt pana o to nie prosi - rzekła Clare chłodnym tonem.
- Nie trzeba było podsłuchiwać. Normalnie wszyscy przychodzą od
frontu.
- Ja też najpierw tam poszłam - rzuciła Clare. - Ale proszę... - Podała
kołatkę.
Marchand patrzył na nią zdumiony.
- Skąd pani ją wzięła?
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]