Field Sandra - Zabawa w randki, Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandra Field
Zabawa w randki
Rozdział 1
Teal Carruthers stał w korku przed skrzyŜowaniem, na którym taksówka
zderzyła się z cięŜarówką. Czuł narastającą złość. Zniecierpliwiony spojrzał na
zegarek. Dochodziła piąta, więc nie ulegało wątpliwości, Ŝe spóźni się do domu.
Był poniedziałek, czyli dzień, w którym pani Inkpen przychodziła sprzątać i
pilnować Scotta do powrotu ojca z pracy. Obaj darzyli ją sympatią, chociaŜ
Carruthers miał pewne zastrzeŜenia co do jej umiejętności kulinarnych. Pani
Inkpen była bardzo przywiązana do ich domu, ale nie tolerowała Ŝadnych spóźnień.
Teal wyjrzał przez okno. Policjant skończył spisywać zeznania kierowców. Zaczęto
usuwać szkło z jezdni i po chwili samochody ruszyły. Czarne BMW przejechało
kilka metrów i znów stanęło, a Teal Carruthers niecierpliwił się coraz bardziej.
Miał za sobą długi i cięŜki dzień w sądzie, teraz się spóźni do domu, a na domiar
złego zabrał z sobą tyle akt, Ŝe będzie zmuszony siedzieć nad nimi do późnej nocy.
Sprawa, którą prowadził wraz z Mike'em dotyczyła Willie'ego McNeilla. On sam
gotów był prawie ręczyć głową za to, Ŝe Willie jest niewinny, lecz niestety Mike
popełnił dwa błędy proceduralne i w związku z tym zaistniała konieczność
opracowania linii obrony niemal od początku. NaleŜało przedstawić takie
argumenty, by sędzia pozbył się zastrzeŜeń i wydał wyrok uniewinniający.
Carruthers postanowił, Ŝe jeszcze tego samego wieczora skontaktuje się z dwoma
świadkami, a z pozostałymi przeprowadzi rozmowy następnego dnia. To
oznaczało, Ŝe do środy nie będzie miał czasu dla syna.
Przed dom zajechał dopiero dwadzieścia pięć po piątej. Pani Inkpen juŜ stała na
werandzie, ubrana do wyjścia. Była to kobieta w podeszłym wieku i miała
niedomagającego męŜa. Bardzo lubiła Scotta i dlatego zawsze zdecydowanie
oponowała, gdy Teal Carruthers nieśmiało proponował, by przestała przyjeŜdŜać
do niego, a zajęła się męŜem.
– Panie Teal – zawołała i ostentacyjnie postukała palcem w zegarek – policzę
sobie za nadgodziny! Gdybym wiedziała, Ŝe tak się pan spóźni, byłabym
przygotowała coś smacznego na kolację.
Carruthers bardzo się ucieszył, Ŝe ominęło go „coś smacznego" i pospieszył z
wyjaśnieniem:
– Przepraszam, ale na skrzyŜowaniu Robie i Coburg zdarzył się wypadek.
W oczach pani Inkpen pojawiło się Ŝywe zainteresowanie.
– Byli ranni?
– Nie, tylko stłuczka, no i oczywiście długi korek.
– To przez te narkotyki – oświadczyła kobieta z przekonaniem. – Wszystko
przez narkotyki, ot co. Nie dalej jak wczoraj mówiłam męŜowi, Ŝe teraz za duŜo
tego, i Ŝe zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Człowiek się wszystkich boi, bo nie
wiadomo kiedy i od kogo moŜe dostać w głowę. No, ale pan jako prawnik
oczywiście wie o tym lepiej ode mnie.
Carruthersowi nie uśmiechało się słuchanie dalszych wywodów na ten temat,
więc przerwał, pytając:
– Czy mogę panią podwieźć, Ŝeby zadośćuczynić za spóźnienie?
– Nie trzeba. Muszę czasami trochę rozruszać stare gnaty – odparła pogodnie
pani Inkpen. – Czy czuje pan zapach bzu? Ślicznie pachnie, prawda?
Elizabeth posadziła krzew purpurowo-fioletowego bzu w roku, gdy urodził się
Scott i postanowiła, Ŝe kiedy urodzi się córka, zasadzi biały bez. Nie doczekali się
córki, a teraz Ŝona nie Ŝyła... Twarz Teala Carruthersa przebiegł skurcz.
– Tak, pachnie bardzo pięknie... A więc do zobaczenia za tydzień, pani Inkpen.
Kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Dzwoniła pani Thurston, a potem pani Patsy Smythe. Musi panu być
przyjemnie, Ŝe ma takie powodzenie. Pan chyba jeszcze nigdy nie spędził
sobotniego wieczoru samotnie, co? – Pokiwała głową. – To dlatego, Ŝe pan taki
przystojny. Jak aktor. Gdybym miała ze dwadzieścia lat mniej, to mój Albert
mógłby być zazdrosny.
Carruthers nachmurzył się, gdyŜ jego zdaniem taka opinia była daleka od
prawdy. Powodzenie nie sprawiało mu Ŝadnej przyjemności, a wręcz przeciwnie,
było kulą u nogi. Odprowadził panią Inkpen do furtki, zabrał aktówkę z samochodu
i wszedł do domu.
– Scott! JuŜ jestem! – zawołał.
W kuchni panował powierzchowny porządek. Wkrótce po śmierci Elizabeth
okazało się, Ŝe sprzątanie pani Inkpen polega na zgarnianiu wszystkiego do
najbliŜszej szuflady lub wpychaniu na półki. Carruthers mógłby wysunąć to jako
argument do wymówienia, ale dotychczas się na to nie zdobył.
Ciszę przerwał telefon stojący na szafce pod oknem. Teal podejrzewał, Ŝe
dzwoni któraś z wielbicielek, więc niechętnie podniósł słuchawkę. Niekiedy
odnosił wraŜenie, Ŝe w mieście nie ma ani jednej kobiety poniŜej pięćdziesiątki,
która chciałaby zostawić go w spokoju. KaŜda była przekonana, Ŝe potrzebna mu
jest albo Ŝona, albo matka dla syna, albo chociaŜby kochanka. Być moŜe nawet
wszystkie trzy w jednej osobie. A tymczasem bardzo się myliły. Carruthers
doskonale sobie radził z wychowywaniem syna i nie widział powodu, dla którego
miałby powtórnie się Ŝenić. Swe ciało zdołał poskromić do tego stopnia, Ŝe
chwilami miał wraŜenie, iŜ mógłby zostać mnichem.
– Słucham?
– Teal? Mówi Sheila McNab. Poznaliśmy się na spotkaniu w ubiegłym
tygodniu. Pamiętasz mnie? – Przypomniał sobie, Ŝe jej śmiech bardzo go draŜnił. –
Dzwonię głównie po to, Ŝeby zapytać, czy jesteś wolny w sobotę i czy zechcesz
pojechać ze mną do Chester. Będziemy piec barana z okazji urodzin mojej
znajomej.
– Niestety, nie mogę, juŜ zaplanowałem coś innego – odparł zgodnie z prawdą.
– No to moŜe innym razem?
– Raczej nie, jestem ostatnio bardzo zajęty. Mam dość odpowiedzialną pracę, a
poza tym sam wychowuję syna... Miło mi jednak, Ŝe o mnie pomyślałaś. MoŜe
jeszcze kiedyś się spotkamy – i szybko odłoŜył słuchawkę.
Miał nieprzyjemne uczucie, Ŝe nawet we własnej kuchni czyhają na niego
kobiety. Niekiedy zastanawiał się, czy miałby więcej spokoju, gdyby ogolił głowę i
przytył co najmniej dwadzieścia kilogramów. Rozmyślania przerwał mu tupot na
piętrze. Scott zjechał po poręczy na dół i z hukiem wylądował na podłodze. Wpadł
do kuchni, wymachujÄ…c kartkÄ… papieru.
– Tato, nie zgadniesz, co ci powiem! – zawołał podniecony. – W czwartek
odbędzie się spotkanie nauczycieli i rodziców, więc będziesz mógł poznać mamę
Danny'ego, bo ona teŜ przyjdzie.
Ojciec drgnął i uśmiech zamarł mu na ustach. Tylko jeszcze tego mu brak!
Kolejna wielbicielka! W dodatku taki wzór cnót jak matka Danny'ego!
– Sądziłem, Ŝe w tym roku nie będzie juŜ spotkań z nauczycielami – rzekł i
pogładził syna po głowie.
Scott zrobił unik i uderzył prawym sierpowym, a ojciec nie pozostał mu dłuŜny.
Po chwili obaj przewrócili się i stoczyli ustaloną rytuałem walkę.
– Czy to twoja jedyna sportowa koszulka? – spytał ojciec nieco zasapany. –
Koniecznie trzeba ją wyprać.
– Po co? PrzecieŜ zaraz znowu się pobrudzi – logicznie zauwaŜył syn, siadając
mu okrakiem na piersi. – W czwartek rodzice będą mogli poznać naszych
nauczycieli i obejrzeć róŜne rzeczy, które zrobiliśmy. Tatusiu, pójdziesz, prawda?
Moglibyśmy po drodze wstąpić po Danny'ego i jego mamę – dodał z nadzieją w
głosie. – Jest bardzo miła i na pewno ci się spodoba. Pozwoliła mi wziąć dla ciebie
kilka droŜdŜówek, które dzisiaj upiekła.
Niedawno Carruthers otrzymał w prezencie od jednej wielbicielki kwiaty, a
butelkę koniaku od drugiej. Teraz zaś ciastka, na które wcale nie miał apetytu.
– Wolałbym, Ŝebyśmy poszli sami – oznajmił. – A teraz jedziemy na kolację,
więc idź zmienić koszulę.
– Mama Danny'ego jest piękna jak aktorka – rzucił Scott, wychodząc.
Ojca ogarnęło zdumienie, Ŝe ośmioletni chłopiec zauwaŜył, iŜ matka jego
przyjaciela jest piękna. Jednocześnie poczuł, Ŝe budzi się w nim coraz większa
niechęć do nieznajomej kobiety.
– Jest ładniejsza od pani Janinę! – krzyknął syn juŜ z korytarza.
– Na pewno spotkamy się w szkole! – zawołał ojciec i cięŜko westchnął.
Wiedział, Ŝe chłopcy juŜ się zaprzyjaźnili, więc postanowił być wyjątkowo
uprzejmy, lecz nie widział Ŝadnego powodu, dla którego nieznajoma miałaby
automatycznie zająć jakieś miejsce w jego Ŝyciu. UwaŜał, Ŝe i bez tego ma
wystarczająco duŜo problemów.
Pół godziny później ojciec i syn siedzieli przy stoliku w Burger King i Scott
wybierał swoje ulubione dania.
Julie Ferris nastawiła płytę i podśpiewywała sobie, mimo iŜ nie mogłaby
konkurować z tak niedoścignionym wzorem, jak John Denver czy Placido
Domingo. Śpiewała o miłości, jednocześnie myśląc z przykrością o tym, Ŝe wśród
jej adoratorów nie ma ani jednego lubiącego muzykę. Pocieszała się jednak tym, Ŝe
i tak z nikim nie chce się wiązać, nawet z melomanem. Obecna sytuacja miała
wiele plusów, a bolesne wspomnienia o rozwodzie były zbyt świeŜe.
Wstawiła kurczaka do piecyka i wyjrzała przez okno. Ogród przed domem był
geometrycznie rozplanowany i starannie utrzymany, aŜ do przesady. Dziwne, Ŝe
nie odstraszał wszystkich ptaków. Julie miała zamiar w najbliŜszych dniach kupić
kwiaty i wprowadzić trochę barw oraz nieładu wśród prostokątnych grządek,
starannie przyciętych krzewów i nudnie prostych rzędów czerwonych tulipanów.
Właścicielka domu oficjalnie tego nie zabroniła, a jedynie dała do zrozumienia, Ŝe
chce, aby dom i ogród były utrzymane w idealnym porządku. Idealnym! Julie
uśmiechnęła się na myśl o tym, jaki jest jej ideał.
Usłyszała telefon i wybiegła z kuchni, w chwili gdy Einstein rzucił się na kabel
przy słuchawce. Szarobury kocur przybłęda zjawił się tuŜ po przeprowadzce i przez
pierwszy tydzień zupełnie ignorował swych nowych właścicieli, a następnie poczuł
się panem całego domu. Nazwali go Einsteinem, bo potrafił mknąć z szybkością
światła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agus74.htw.pl