GR0632.Field Sandra Musze odzyskac zone, Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandra Field
Muszę odzyskać żonę
Rozdział 1
Był to dzień podobny do innych. Ale tylko do czwartej po południu.
O tej bowiem godzinie Troy Donovan wszedł energicznym krokiem do
sekretariatu, witając Vere uśmiechem człowieka goniącego jakiś niedościgły cel i
całkiem nieświadomego faktu, że w tym właśnie momencie skupia na sobie
spojrzenia wszystkich kobiet.
Vera odwzajemniła uśmiech.
– Pocztę znajdzie pan na swoim biurku – powiedziała swoim miłym głosem.
Była szczęśliwą mężatką. Jej mąż, urzędnik państwowy, uwielbiał ją i wręcz
adorował. Ale już dawno uznała, że kobieta, która nie zwraca uwagi na dołek w
brodzie doktora Donovana, nie widzi smukłości i barczystości jego sylwetki oraz
tęsknej szarości porywających oczu – zasługuje na miano wydrążonej tykwy.
Dlatego więc nie potrafiła zrozumieć, jak takiego faceta mogła opuścić żona?
– Dziękuję.
Troy minął sekretariat i poszedł w głąb korytarza. Wydłużył krok. Po kilku
godzinach spędzonych w sali operacyjnej ruch sprawiał mu przyjemność. Za pół
godziny czekało go zebranie. Zdąży więc jeszcze przejrzeć korespondencję i
załatwić kilka telefonów. Pchnął drzwi swojego gabinetu i podszedł do biurka.
Natychmiast zauważył tę kopertę. Leżała na samym wierzchu i przykuła jego
wzrok swoim nadrukiem. Wysłano ją z Instytutu Medycznego w Arizonie. Był to
cieszący się uznaną sławą ośrodek dziecięcej chirurgii plastycznej, a w tej właśnie
dziedzinie specjalizował się Troy. Sięgnął po nóż do rozcinania papieru.
Dziesięć minut później wciąż się wpatrywał w trzymaną w dłoni kartkę papieru.
Proponowano mu pracę. Taką, o jakiej zawsze marzył i którą można było
porównać jedynie do wygranej na loterii. Praktyka chirurgiczna, szkolenie
studentów, szerokie możliwości samodzielnych badań, a w dodatku pensja, która
windowała człowieka kilka szczebli wyżej w drabinie społecznej.
Nowy początek. Nowy kraj, nowy szpital, nowi ludzie. I nikogo, kto znałby
Lucy i Michaela.
Mógłby sprzedać dom, w którym on i Lucy spędzili cztery lata swojego
małżeństwa i gdzie wciąż mieszkał, mimo że od jej odejścia upłynął już ponad rok.
Tak, pozbyć się tego domu, a wraz z nim wszystkich wspomnień. Rozpocząć życie
od nowa.
Pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach. Dwanaście długich miesięcy bez
Lucy, a zarazem każda chwila wypełniona jej obecnością. Szedł szpitalnym
korytarzem, ona szła u jego boku. Krzątał się w kuchni, czuł, że za chwilę wejdzie
z zakupami. Leżał w łóżku, miał ją przy sobie i we wszystkich swych zmysłach.
Wyjazd do Stanów pod tym względem niewiele by tu pomógł. Tak czy inaczej,
zabrałby Lucy ze sobą.
Zadzwonił telefon. Troy automatycznym ruchem sięgnął po słuchawkę.
Rozpoznał głos Very.
– Doktorze Donovan, ma pan gości. Przyszli Trisha i Peter Winslowowie.
Oczywiście zdają sobie sprawę, że nie byli umówieni. Jaką mam dać im
odpowiedź?
Troy przypomniał sobie natychmiast to małżeństwo. Dwa lata temu ich mała
córeczka, Mandy, uległa rozległym poparzeniom trzeciego stopnia. Bóg ulitował
się i zabrał ją do siebie, zaoszczędzając w ten sposób tej niewinnej istotce wielu
okrutnych cierpień. On, Troy, chętnie witał łaskawość Opatrzności tam, gdzie
chirurg swoim lancetem niczego już nie mógł dokonać.
– Niech wejdą.
Pierwsza weszła Trisha. W jej niebieskich oczach widoczny był radosny
uśmiech, kontrastujący z tamtą rozpaczą, którą zapamiętał Troy. Tuż za żoną
ukazał się Peter, chudzielec o dziwnie nieskoordynowanych ruchach. Trzymał na
ręku dziecko.
Trisha wydawała się czymś zawstydzona.
– Miałam dzisiaj w szpitalu okresowe badania i pomyśleliśmy, że przy okazji
odwiedzimy pana. Nigdy nie zapomnimy pana życzliwości, doktorze. Chcieliśmy
też pokazać panu naszą córeczkę. Ma na imię Sara. Peter, podaj panu doktorowi
nasze maleństwo.
Peter rzucił się ku biurku, zawadził o krzesło, zachwiał się, ale na szczęście
utrzymał równowagę. Na pierwszy rzut oka był skończonym niezgrabotą, tym
dziwniejsze więc, że trudnił się wyrobem artystycznych drewnianych mebli, które
zdobyły już wiele nagród i cieszyły się dużym popytem. Podał doktorowi dziecko,
jakby oferował mu kawałek drewna.
Chcąc nie chcąc, Troy wziął od niego maleńki tłumoczek.
Sara, rozbudzona tym podawaniem jej z rąk do rak, otworzyła ciemne oczęta,
ziewnęła i z powrotem zapadła w sen. Miała prześliczne malutkie rączki, które
zaciskała w piąstki.
– Jest piękna – szepnął Troy, nieco zawstydzony banalnością swych słów. –
Musicie być szczęśliwi.
– Tak – potwierdziła Trisha za siebie i za męża. – Nikt nie zastąpi nam Mandy,
ale czujemy, że budzimy się do nowego życia. Prawda, Peter?
Troy pomyślał, że on również przed kilkoma minutami rozważał coś
podobnego.
Peter podrapał się po policzku. Utkwił wzrok w blacie biurka.
– Nie owijał pan słów w bawełnę, doktorze – powiedział. – Nie lubię, kiedy
ktoś próbuje ukrywać przede mną prawdę. Pan inaczej. Pan powiedział nam
prawdÄ™ w oczy.
Sara zakwiliła przez sen.
– Ucieszyliście mnie swoją wizytą – rzekł Troy. – Dzielę z wami wasze
szczęście. Życzę też wam wszystkiego najlepszego na przyszłość. A teraz, Peter,
weź ode mnie ten swój skarb, bo jeszcze się przestraszy i zacznie płakać. I
usiądźcie, proszę.
– Ma pan dzieci, doktorze?
– Nie – odparł krótko i dość suchym tonem.
I odtąd już nie mógł się skupić na słowach Trishy. A mówiła mu o różnych
rzeczach, jak to kobieta, która nie skończy, zanim nie wyrzuci z siebie
wszystkiego.
Na koniec dodała:
– Musimy już iść, doktorze. Wiemy, że jest pan zajęty. Mam nadzieję, że
podobnie jak do nas, do pana również uśmiechnie się szczęście.
Nie mogła znać kulis jego osobistego życia. Słowa te zatem podyktowała jej
intuicja.
– Dziękuję, Trisho. Cieszę się, że wpadliście. Miło też było poznać Sarę.
Kiedy za Winslowami zamknęły się drzwi, Troy głęboko odetchnął. Podszedł
do okna i spojrzał na malownicze szczyty łańcucha gór Grouse i Seymour. On i
Lucy często szaleli na ich zboczach na nartach. I nagle wszystko się urwało. A
przecież Trisha i Peter podźwignęli się po zadanym im ciosie. Mieli dość odwagi,
by zdecydować się na jeszcze jedno dziecko, dobrze wiedząc, jak problematyczne i
kruche jest szczęście człowieka. Zaczęli wszystko od początku.
Nagle postanowił. Odpowie pozytywnie na otrzymaną ofertę. Weźmie tę pracę i
wyniesie się stąd. Na pewno w Phoenix nie będzie mu gorzej niż tutaj, w
Vancouver, a może być lepiej, gdyż wokół siebie nie będzie dostrzegał śladów
przeszłości. Zrobi nawet więcej. Zacznie zauważać, że istnieją na świecie oprócz
Lucy również inne kobiety i znów będzie się z nimi umawiać. Być może ponownie
się ożeni.
Lecz żeby wziąć kolejny ślub, musiałby najpierw formalnie rozwieść się z
Lucy. Pomysł ten wydał mu się tak śmieszny, że aż absurdalny.
W końcu opuścił gabinet i poszedł na wyznaczone na wpół do piątej zebranie
zarządu szpitala. Ma się rozumieć, dyskusję zdominowała sprawa rządowych cięć
budżetowych na służbę zdrowia. Wypowiedzi były ostre. Troy w krytyce nie
ustępował innym, a nawet użył kilku niecenzuralnych słów. Był wściekły i ani
myślał za swoją wściekłość przepraszać.
Zebranie cokolwiek się przeciągnęło. Kiedy więc wrócił do swego gabinetu,
zaczaj szybko przebierać się w „cywilne" ubranie. Wiążąc krawat przed lustrem,
zauważył pierwsze ślady siwizny na skroniach. Ostatecznie miał trzydzieści siedem
lat. Dobiegał czterdziestki. Jeżeli chciał zacząć wszystko od początku, musiał się
pośpieszyć.
Raz jeszcze przebiegł oczami list. W końcowym zdaniu wyrażano nadzieję, że
odpowie na ich propozycję do pierwszego września.
Jutro poprosi Vere, żeby natychmiast wysiała faks. Lecz zanim podejmie
ostateczną decyzję, musi wpierw zrobić rozpoznanie terenu. Niebawem
rozpoczynał trzytygodniowy urlop. Dziesięć dni żeglowania ze starym
przyjacielem Gavinem będzie mógł bez trudności połączyć z wizytą w Phoenix.
A jeśli już poważnie myśli o nowym początku, to postanowił, że jednak pójdzie
na randkę jeszcze dziś wieczór. Umówił się z tą lekarką z okulistyki, która przez
pół roku od swojego przybycia tu z Montrealu uczyniła okulistykę jednym z
wiodących oddziałów.
Doktor Martine Robichaud była inteligentną i urodziwą kobietą. A także
świetną specjalistką. Wszystko też wskazywało na to, że on, Troy, wpadł jej w oko.
Miało to być już ich trzecie z kolei spotkanie, przy czym na dwóch poprzednich
posunął się jedynie do dotykania jej łokcia czy też ramienia przy podawaniu
płaszcza. Być może dzisiaj nastąpi jakaś radykalna zmiana. Najwyższy czas, by
zerwać ze wspomnieniami o Lucy. Uwolnić się od kobiety, która nim wzgardziła, i
wybrać tę, której sercu był miły.
Przygładził swoje gęste jasne włosy, chwycił kluczyki od samochodu i szybkim
krokiem opuścił gabinet. Po chwili był już na przyszpitalnym parkingu. Umówił się
z Martine o siódmej w barze na Robson Street i żeby zdążyć na czas, musiał się
pośpieszyć.
Przybył pięć minut przed nią. Kiedy stanęła w drzwiach, wszystkie głowy
zwróciły się w jej kierunku, a gwar rozmów wyraźnie przycichł. Troy odczuł
niekłamaną przyjemność. Ten hołd złożony urodzie Martine bardzo mu pochlebiał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agus74.htw.pl